Peter Buwalda: Bonita Avenue

Peter Buwalda: Bonita Avenue

Peter Buwalda: Bonita Avenue

Książka Bonita Avenue Petera Buwaldy przywróciła moją wiarę w powieść. Okazuje się, że nie wszystko jeszcze stracone! Tzw. realizm powieściowy bynajmniej nie został – jak się zdawało – skutecznie podważony, rozmontowany u podstaw i bezpowrotnie utracony. Wręcz przeciwnie: przetrwał i ma się całkiem nieźle. Nie ma też właściwie powodu, aby było inaczej. Skoro bowiem ludzkie poznanie ma – jak się zewsząd dowiadujemy – strukturę fikcji i zasadza się na rozmaitych konwencjach narracyjnych, to dlaczego ta fikcja i te konwencje nie miałyby z pożytkiem pracować na rzecz powieści, która na nich się przecież z istoty opiera? Jak mi wydaje – choć komuś może się wydawać inaczej – warunków jest co najmniej kilka.    

Po pierwsze, operujący tą fikcją i tymi konwencjami autor musi być wiarygodny, tj. nie sprawiać wrażenia głupszego od czytelnika. Powinien zatem z jednej strony znać uwarunkowania i ograniczenia powieściowej – i nie tylko – fikcji, z drugiej zaś umieć wykorzystywać jej poznawcze potencje do własnych celów. Dobrze by też było, gdyby znał się na sprawach, które opisuje, lepiej niż jego czytelnik, a nie liczył na to, że ten ostatni okaże się większym ignorantem od niego i można mu wciskać kit.

Po drugie, jego proza – czyli fikcja i realizm w jednym – powinna być podobnie wielowymiarowa i wieloznaczna jak samo życie, a nie płaska i blada jak papier, na którym pisze (czy ekran, na który się gapi).

Po trzecie, musi on mieć coś rzeczywiście ciekawego do powiedzenia o świecie i ludziach, a nie starać się „chwytać czytelnika z jaja i nie puszczać” (jak się wyraził pewien poczytny autor kryminałów), nie wiadomo po co.

Wszystkie te warunki spełnia właśnie debiutancka – i jedyna, o ile mi wiadomo – powieść Petera Buwaldy. Autor nie tylko robi wrażenie, zna się na rzeczy i ma coś do powiedzenia, ale ponadto mówi to niezwykle subtelnie, a kiedy trzeba głośno i wyraźnie. Prawdę mówiąc, chwilami daje naprawdę nieźle do wiwatu. Ku mojej radości.

W tym miejscu chciałbym złożyć podziękowanie recenzentowi „Nowych Książek”, który to nie tylko machnął świetną, zachęcającą do lektury książki recenzję, ale też nazwał pisarza „całkiem nową postacią na firmamencie literackim Belgii i – szerzej – Europy”, czym zachęcił mnie do lektury w dwójnasób, mam bowiem niczym nieuzasadnioną słabość do wszystkiego, co belgijskie (nie tylko do piwa i czekoladek). I nic szkodzi, że pisarz – jak się dość szybko połapałem – okazał się postacią na firmamencie nie tyle belgijskim, co holenderskim, ale akurat tę wadę jestem mu skłonny wybaczyć 😉

Notabene, niderlandzki oryginał książki Buwaldy ukazał się w roku 2010 w Amsterdamie. Określenie „na firmamencie” zaś nie zostało użyte przypadkowo. Bonita Avenue stała się międzynarodowym bestsellerem – porównywano ją do Buddenbrooków Tomasza Manna i powieści Jonathana Franzena – a jej autor został prawdziwą „gwiazdą”. I dobrze, że gwiazdą, nie wiem natomiast, czy słusznie go porównywano, zwłaszcza do Manna. Buddendenbrokowie to jednak straszne nudy.

O fabule nie będę się rozpisywał, bo nie przystoi. Powiem tylko, że jest to rzecz o matematyce, judo, jazzie, penologii, schizofrenii, fetyszyzmie, pieniądzach, pożądaniu, zazdrości, zdradzie, rodzinie, rodzicielstwie, samotności, nadziejach, porażkach, szantażu, seksie, snach, lękach, stresie, nieprzystosowaniu, pornografii, agresji, morderstwie, samobójstwie, biznesie, polityce, władzy – najmniej zaś, wbrew pozorom, o miłości. Słowem, o tym wszystkim, co składa się nasze życie codzienne. Także w wymiarze ostatecznym. Na końcu bowiem prawie wszyscy chorują, a niektórzy umierają lub giną.

Mówiąc zaś bardziej konkretnie, Bonita Avenue to nie tylko opowieść o pozornych wzlotach, które ostatecznie zamieniają się w realny upadek pewnej holenderskiej rodziny („dobrze odżywieni, energiczni, odnoszący sukcesy ludzie, którzy prowadzili dostatnie, stabilne życie”). Jak na moje oko, jest to przede wszystkim bezwzględna diagnoza współczesnej kultury Zachodu, z jej istotowymi aberracjami i patologiami. Nie mogę też oprzeć się myśli, iż biznes porno – jako jeden z tematów książki, którego znawstwem autor się wykazuje – stanowi naczelną metaforę tej diagnozy (prawdę mówiąc, każdy biznes ma coś w sobie z pornografii). Cóż, człowiek jest niestrudzonym poszukiwaczem rozkoszy, jak się wyraził Zygmunt Freud. A to poszukiwanie przynosi często efekty odwrotne od zamierzonych. I to się raczej szybko nie zmieni.

Ku utrapieniu ludzi, z pożytkiem natomiast dla sztuki powieści. Czasami.

Grzegorz Tomicki

Autor: Peter Buwalda
Tytuł: Bonita Avenue
Tytuł oryginału: Bonita Avenue
Przekład: Maja Porczyńska
Wydawca: Wydawnictwo W.A.B.
Miejsce i data wydania: Warszawa 2016
Stron: 544
ISBN: 9788328021136




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *