Gra w literaturę
Kiedy byłem jeszcze małą dziewczynką, wyobrażałem sobie osobę pisarza jako wybitnie utalentowanego, inteligentnego i wrażliwego artystę, który wykracza horyzontami myślowymi poza swoją epokę. W moim mniemaniu osobnik taki musiał charakteryzować się wyjątkowo przenikliwym wglądem nie tylko w swój czas oraz innego człowieka i jego egzystencję, ale też w Czas, Człowieka i Egzystencję jako takie. Musiał przecież mieć coś ciekawszego do powiedzenia o życiu niż my – maluczcy – mówimy sobie na co dzień. Inaczej po cóż zabierałby głos?
Archetypem takiego pisarza był dla mnie Dostojewski – pisarz, który zawarł w swoim dziełach, jak mniemałem, tajemnicę człowieczeństwa i ludzkiego losu. O ile mnie pamięć nie myli, przekonanie takie powziąłem, zanim jeszcze przeczytałem którąkolwiek z jego książek. Podejrzewam też, że pewną rolę odegrało tu „znaczące” nazwisko pisarza. Ktoś, kto jest powszechnie wielbiony, uznawany za „znawcę dusz” i nazywa się Dostojewski, nie może być przecież byle kim, myślałem. I czy można wyobrazić sobie bardziej „dostojne” nazwisko, bardziej nobilitujące dziedzinę, którą tak sobie umiłowałem?
Z małej dziewczynki przeistoczyłem się tymczasem w dużego chłopca, a nawet chłopca nie pierwszej już młodości, który z niejednego pieca chleb jadł albo i nie jadł i niejednego pisarza poznał nie tylko jako pisarza, ale też jako człowieka. W trakcie tego bolesnego procesu sukcesywnie zmieniał się także mój stosunek do pisarza i jego pisarskiej praktyki. By ująć to w mitologicznym skrócie („mit, jako skrót zjawiska, nie może obejść się bez cudu”), powiem, iż dawną dostojną figurę-idola Pisarza zamieniłem, wstyd się przyznać, na mało wzniosły, a nawet dość powszedni „typ ludzki” albo, co gorsza, „rolę pisarza”, zaś jego „powołanie” stało się zwykłą „profesją”. Wprawdzie „osoba pisząca” to nadal brzmi nieźle, ale już nie tak dostojnie, a w porównaniu z dawnym wzniosłym „idolem” wypada dość blado.
Z wrodzonej uczciwości przyznam, iż pytanie, czy to ja zdradziłem swoje młodzieńcze ideały, czy też to raczej one zdradziły mnie, przerasta moje intelektualne możliwości. Zresztą, lepiej już miesić wapno niż tracić czas na roztrząsanie podobnych kwestii. Warto natomiast, jak sądzę, przywołać w tym miejscu opinię pewnego autora na temat książek, jakie powstawały w jego czasach. Sto lat temu z okładem Fryderyk Nietzsche pisał: „Książka powinna wołać o pióro, atrament i stół do pisania: lecz zazwyczaj pióro, atrament i stół do pisania wołają o książkę. Dlatego dziś książki są tak błahe”.
Rzecz jasna, słowa te aż za bardzo „wołają” o to, aby użyć ich do opisu stanu dzisiejszej literatury polskiej („na którą nikt się nie rzuca”, jak mówi Poeta), abym miał je w tym celu przytaczać. Nie o to chodzi. Otóż Nietzsche, którego większość poglądów długo uważałem za „przesadne”, w tym akurat miejscu wydaje mi się nad wyraz oględny. Osobiście uważam, że w ogóle nie ma książek, które „wołają o pióro, atrament i stół do pisania”. Przedmioty nie wołają. Pragnienia i popędy nie są domeną rzeczy martwych. To ludzie pragną, mają swoje potrzeby, ambicje, wolę i powodują nimi rozmaite emocje. I to oni nieustannie wołają o to czy owo.
Dlaczego jednak wołają właśnie o książki? To też chyba żadna tajemnica. Pisarze wołając o książki, faktycznie wołają o podziw czytelników i pieniądze na życie. Czytelnicy natomiast wołają o obiekty swojego podziwu tudzież odpowiedzi na pytanie, „jak żyć”, której oczekują od mądrzejszych od siebie. Dla jednych i drugich jest to tylko jeden ze sposobów, w jaki starają się zaspokajać swoje pragnienia. Literatura jest dla nich „środkiem” do celu.
Niestety, w temacie „jak żyć” pisarze często nie mają dużo więcej do powiedzenia niż my sami. Bo też niczym specjalnie się od nas nie różnią. Poza tym, że lepiej lub gorzej opanowali sztukę chwytania czytelnika za jaja i trzymania go w tym uścisku do końca lektury, a najlepiej do początku następnej. Czegokolwiek by bowiem nie pisali, ma się to czytać „jak dobry kryminał” i być „dla ludzi”. Inaczej cały wysiłek na nic. Po co pisać arcydzieła, skoro nikt ich nie tylko nie doceni, ale i nie przeczyta. Żadnego z tego pożytku ani dla ego autora, ani dla jego kieszeni.
Cała ta gra w literaturę nie spełniałaby jednak skutecznie swojej funkcji, gdyby nie ubrać jej we wzniosły, mitologiczny tudzież metafizyczny kostium. Wzniosły, patetyczny, natchniony, artystowski, metafizyczny dyskurs okołoliteracki jest właśnie tym, co czyni literaturę literaturą, a nawet Literaturą. Chociaż to tylko słowa.
W tworzeniu owego kostiumu-dyskursu dzielnie sekundują autorom i czytelnikom krytycy. Jeden z najbardziej znanych i cenionych sekundantów-kreatorów współczesnej poezji polskiej („na którą nikt się nie rzuca”) pisze na przykład tak: „Talent Justyny Bargielskiej zaiskrzył przed kilku laty w trzech tomach wierszy, spośród których najlepiej zauważone zostały Dwa fiaty. W zbiorze małych form prozatorskich Obsoletki przybrał postać odkrywczą i przejmującą. W tomie wierszy Bach for my baby dojrzał, okrzepł na mistrzowskim poziomie i w pełni ukazał niepokojącą i zachwycającą siłę”. Odkrywcza, przejmująca, dojrzała, mistrzowska, niepokojąca i zachwycająca siła! Czy można zachwycić się bardziej? Można. Dalej bowiem czytam, iż siła ta jest ponadto oryginalna, idiomatyczna, niezależna, słysząca i widząca po swojemu oraz odważna. Pomyślał by kto, że pisał to jakiś internetowy „miłośnik” poezji, a nie poważny literaturoznawca-akademik.
A metafizyka? Jest, oczywiście. Nie tylko w powyższym zestawieniu zachwytów, ale też niżej, w dość konwencjonalnej formułce, puentującej wypowiedź krytyka: „Najbardziej urzeka nieprzetłumaczalność jej wierszy”. Tłumaczenie nieprzetłumaczalnego – właściwe zajęcie eksperta od literatury, nieograniczone pole do popisu dla jego erudycji, wyobraźni, przenikliwości, wrażliwości etc. Zadanie, którego znawca-ekspert się podejmuje, choć z góry uprzedza, że w zasadzie jest ono niewykonalne.
Wypowiadać, tłumaczyć i konsumować „nieprzetłumaczalne” można w zasadzie bez końca. Jako przenikliwy i wrażliwy literaturoznawca coś o tym wiem ? A skoro można, to czemu nie? Czymże byłoby bowiem życie (niektórych z nas) bez literatury!
Kłaniam się – dla równowagi – nisko.
Grzegorz Tomicki
Pierwodruk: „Twórczość” 1/2014
Dodaj komentarz