Christopher Isherwood: Pożegnanie z Berlinem

Christopher Isherwood: Pożegnanie z Berlinem

Christopher Isherwood: Pożegnanie z Berlinem

Są takie książki, które mamy ochotę przeczytać, odkąd tylko usłyszeliśmy o ich istnieniu, ale których mimo to długo – a często nigdy – jednak nie czytamy. Nawiasem mówiąc, dotyczy to nie tylko książek.

Ja na przykład długo ociągałem się z przeczytaniem Pożegnania z Berlinem Christophera Isherwooda. Jak to zwykle bywa, tłumaczyłem to sobie tym, że miałem akurat co innego do roboty. Wprawdzie w moim przypadku tym „czymś innym” nie było bynajmniej chodzenie z kolegami na piwo, lecz – zazwyczaj – czytanie innych książek, ale czy inteligentny człowiek mógłby się zadowolić takim naiwnym tłumaczeniem? No bo dlaczego czytałem akurat te inne książki, a nie Pożegnanie z Berlinem?  

Jako człowiek mający się za inteligentnego – nie mylić z byciem faktycznie inteligentnym – potrzebuję wyjaśnienia o wiele bardziej wysublimowanego i nieoczywistego niż takie sobie podręczne racjonalizacje dla każdego, czyli byle kogo. Podejrzewam nawet, iż wyszukiwanie tudzież fabrykowanie takich wysublimowanych objaśnień – czyniących ze mnie we własnych oczach nie byle kogo – jest zasadniczym zajęciem mojego intelektu.

Pogrzebawszy zatem tu i ówdzie w moim podejrzanym życiu intelektualnym oraz emocjonalnym – co się dość głupio zowie introspekcją – takie i owe wyjaśnienia moich zapóźnień z lekturą Pożegnania z Berlinem, rzecz jasna, znajduję. Rzecz jasna też, są to tego rodzaju objaśnienia, które mnie emocjonalnie i intelektualnie jakoś tam zadowalają, chociaż w sposób raczej pokrętny, okrężny (inaczej nie byłyby objaśnieniami wysublimowanymi).

Otóż zanim przez większość mojego życia nie mogłem się na tyle zebrać w sobie, aby się zabrać do czytania Pożegnania z Berlinem Christophera Isherwooda, jak każdy młody człowiek w moim wieku obejrzałem sobie film Kabaret Boba Fosse. Tak to bowiem jest, że jedne rzeczy robimy z marszu, wcześniej nawet o nich nie pomyślawszy, o innych zaś nieustannie myślimy, że powinniśmy je zrobić, ale ich ostatecznie nie robimy, wyładowując się niejako już na etapie samego przemyśliwania o ich zrobieniu.

Podejrzewam nawet, że moje przemyśliwanie o przeczytaniu Pożegnania z Berlinem Christophera Isherwooda, powiązane z jego nieczytaniem, wiązało się jakoś z tym, że w młodości obejrzałem sobie film Kabaret. Film Kabaret ma zaś taki związek z rzeczoną książką, iż jego scenariusz powstał na podstawie przedstawienia muzycznego, które powstało na podstawie sztuki teatralnej, która powstała na podstawie opowiadań pt. Pożegnanie z Berlinem Christophera Isherwooda. Czyż już sam w sobie związek ten nie jest wystarczająco wysublimowany, aby mógł zadowolić nawet najbardziej wybrednego człowieka myślącego, mającego się za inteligenta?

Jako mający się za człowieka inteligentnego, nie mogłem nie powziąć podejrzenia, że książka – kiedy już ją w końcu przeczytam – okaże się zgoła czym innym, niż mógłby sugerować film. A że film był znakomity, książka mogła mnie tylko rozczarować, po co zatem było ją czytać? Więc może i słusznie robiłem, czytanie to tak długo odwlekając, a jeszcze słuszniej byłoby to odwlekanie przedłużać w nieskończoność.

W końcu kupiłem sobie jednak czytnik i przeczytałem mnóstwo starych i nikomu niepotrzebnych książek, w tym Pożegnanie z Berlinem Christophera Isherwooda, której związek z filmem Kabaret okazał się rzeczywiście dość luźny. Ku mojemu zaskoczeniu, nawet mnie to ucieszyło. Zamiast bowiem jednej dobrej rzeczy, która powstała na podstawie innej, mamy dwie różne i równie dobre rzeczy, którymi – w dobie internetu, cyfryzacji, streamingu i czytników – możemy się delektować do woli.

W końcu też nie tylko książkę tę przeczytałem, ale i znalazłem wystarczająco subtelne wyjaśnienie tego, dlaczego jej czytać nie chciałem. Otóż kobiety pokroju Sally Bowles – głównej bohaterki filmu, pobocznej bohaterki książki – zawsze budziły we mnie, jako człowieku pełnym życia, popłoch. Nie tylko bowiem wprowadzają one zamęt w życie mężczyzny, nie tylko doprowadzają go do szału, nie tylko odbierają wiarę w człowieka jako takiego, ale do tego wszystkiego nie można ich za to winić. Więcej, nie tylko nie można ich za to winić, ale im się to wybacza, lubi się je, szanuje, a nawet  kocha – a wszystko to bodajże z tych samych powodów!

W konsekwencji czytający o Sally Bowles lub oglądający Lizę Minnelli mężczyzna – zwłaszcza taki, który odnajduje ich odpowiedniki we własnym doświadczeniu – zaczyna obwiniać sam siebie. Za to że lubi, szanuje, a nawet kocha, chociaż zdrowy rozsądek podpowiada mu co innego. A to nie jest przyjemne uczucie, nie tylko dla mężczyzny, nie tylko dla człowieka inteligentnego i nie tylko dla takiego, który lubi być w porządku wobec samego siebie. To jest w ogóle nieprzyjemne uczucie dla każdego.

Nie muszę dodawać, że zarówno Kabaret, jak i Pożegananie z Berlinem są to rzeczy tyleż wspaniałe, co przygnębiające także z innych względów – mianowicie ze względu na swoją bezwzględność. U Christophera Isherwooda bezwzględność ta objawia się między innymi tak: „Ona się już przystosowuje, tak jak się przystosuje do każdego nowego reżimu. Słyszałem nawet dziś rano, jak opowiadała z najwyższym uznaniem o «Fuhrerze» żonie stróża. Gdyby ktoś jej przypomniał, że w listopadowych wyborach głosowała na komunistów, zaprzeczyłaby pewnie z gniewem, i to w najlepszej wierze. Aklimatyzuje się po prostu, zgodnie z prawem przyrody, jak zwierzę, które na zimę zmienia futro. Tysiące ludzi takich jak Frl. Schroeder robi to samo. W końcu, bez względu na to, jaki rząd sprawuje władzę, oni są skazani na życie w tym mieście”.

Jeszcze z dziesięć lat uznałbym podobne wyjaśnienia za zbyt prostackie, żeby mogły być prawdziwe. Ale że życie prędzej czy później obala takie frajerskie konstrukcje, dzisiaj myślę już zgoła inaczej.

Nie muszę też chyba dodawać, że zarówno z filmu, jak i z książki można – niejako na pohybel całemu światu i rządzącym nim mechanizmom – wyłuskać coś mimo wszystko budującego. Czyż dzieła te nie opowiadają nam bowiem o miłości? A czyż każde słowo o miłości nie jest słowem przeciwko nienawiści, arogancji i pogardzie?

I czy nie tego właśnie trzymamy się jak zbawiennej poręczy, kiedy nastają czasy naprawdę marne, jakie nieustannie gotują nam w swoich diabelskich kotłach rozmaici politycy, ideolodzy i zbawcy ludzkości?

Grzegorz Tomicki

Pierwodruk: „Twórczość” 6/2016

Autor: Christopher Isherwood
Tytuł: Pożegnanie z Berlinem
Tytuł oryginału: Goodbye to Berlin
Przekład: Zofia Uhrynowska-Hanasz
Wydawca: Wydawnictwo Świat Książki
Miejsce i data wydania: Warszawa 2009
Stron: 240
ISBN: 9788324706112



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *