Grzegorz Tomicki: Legnica

I.

Bóg temu miastu świadkiem, że nikt w nim nie mieszka
z tych, co tu kiedyś mieszkali. Wszyscy nie żyją,
a cała reszta żyje daleko, najdalej.

Cała reszta z tych, co pozostali
przy życiu, chociaż nie tutaj, żyje daleko
od siebie i swojej pamięci, blisko zaś zapomnienia.

Bóg temu miastu światłem
tych, których nie ma. Kto dziś jest własnego,
jutro cudzego będzie imienia.

II.

Jeśli chcesz się w tym mieście pomodlić, to nie idź
gościu spragniony do Piotra i Pawła, bo u Piotra i Pawła
sprzedają dziś mydło powidło, nic tam po tobie

i twojej modlitwie. Tak jak nie ma po co dziś chodzić
do Piotra i Pawła na plac Katedralny, tak nie chodź gościu
złakniony na plac Mariacki do Najświętszej Marii Panny.

Ewangelicką katedrą Najświętszej Panienki zawiadywał
ostatnio przebrany za księdza suwnicowy ze Świętej
Heleny, albowiem aktorzy dawali tam przedstawienie.

III.

Suwnicowy z Teatru imienia Najświętszej Heleny
znany jest od nie najlepszej strony, teatr zaś od nie najgorszej,
od kiedy mają tam Głomba i scenę imienia mojego

zmarłego kolegi Ludwika, który jest w niebie,
o ile przyjmują tam moich kolegów, w tym tego jednego
odmiennego. Jeśli chcesz się pomodlić gościu znużony,

to nie idź do Świętej Trójcy na Rzemieślniczą
naprzeciwko Reala. Ten jest bowiem na Fabrycznej,
a to nie są ulice dla ciebie, idź na Sceniczną.

IV.

Jeśli chcesz się pomodlić gościu stęskniony,
nie idź do kościoła ewangelickiego na Henryka Pobożnego,
bohatera legnickiego, od Tatarów poległego,

najbardziej znanego z tego, że miał szóstego
palca u nogi. Idź do Teatru, ten jest bowiem w samym
rynku, zaś rynek w Legnicy nie ma sobie równych.

Wiem coś o tym, albowiem dwa razy mnie w rynku
pałowano, w tym raz niesłusznie, a raz nieskutecznie,
innym zaś razem pomylono z Posejdonem z fontanny.

V.

Raz mnie pomylono z Posejdonem z fontanny
na legnickim rynku, choć równie dobrze można mnie
było pomylić z nie mniej atrakcyjną

cycatą syrenką z fontanny po drugiej stronie,
do której z kolei modlił się mój inny kolega, Jerzy,
bynajmniej nie święty. Ty zatem gościu znudzony

nie idź się modlić do kościoła staroluterańskiego, obecnie
prawosławnego pod wezwaniem Zmartwychwstania Pańskiego.
Idź do teatru na Kochanków z Werony.

VI.

Nieśmiertelną tragedię Szekspira Kochankowie z Werony,
przeniesioną przez doświadczonych inscenizatorów
do przedwojennych Włoch, krainy miłości, piosenki, dolce vita

i rodzącego się faszyzmu, grają nie wiedzieć czemu w starej
dzielnicy na Nowym Świecie, nie zaś na scenie imienia mojego
kolegi Ludwika Gadzickiego, co nie jest w porządku,

choć nie na tyle, abyś miał gościu zmęczony
udawać się zaraz na przedstawienie, jakie daje ksiądz
w kościele pod wezwaniem Świętego Maurycego.

VII.

Nigdy nie widziałem przedstawienia, jakie daje ksiądz
w kościele klasztornym benedyktynek pod wezwaniem
Świętego Maurycego na placu Klasztornym 7,

aczkolwiek swojego czasu często bywałem, też na
przedstawieniach, na placu Klasztornym 7B, u mojego kolegi
Krzysztofa, obecnie zamieszkałego, jako mówią,

na nalewkach. Być może nigdy nie widziałem tego
księżowskiego przedstawienia, bo na placu Klasztornym 7
mamy teraz ogólniak, a do ogólniaka nie chodzę.

VIII.

Podobnie jak nie chodzę na modlitwy ani przedstawienia
do ogólniaka na placu Klasztornym, na którym swojego
czasu, owszem, bywałem wcale często, tak nie chodzę

do klasztoru franciszkanów (bernardynów) na ulicę
Chojnowską, gdzie mają obecnie biura. I ty też
jeśli chcesz się pomodlić gościu zmożony,

nie chodź do tego klasztoru na Chojnowską, gdzie
urzędują obecnie biurwy. Idź do Krzysztofa na nalewki
albo do Teatru na Cyrana de Bergerac.

IX.

W przeciwieństwie do Kochanków z Werony, komedia
heroiczna o rycerzu brzydalu o długim nosie i czułym sercu
Cyranie de Bergerac w reżyserii Leszka Bzdyla, jednego

z najwybitniejszych artystów polskiego i światowego
teatru tańca, oraz Krzysztofa Kopki, dramaturga, reżysera
i tłumacza, znanego nie tylko legnickiej publiczności,

wystawiana jest na największej scenie imienia mojego
kolegi Ludwika, który na tę scenę zasłużył sobie co najmniej
w takim samym stopniu co kolega Krzysztof na swoje nalewki.

X.

Gdybym miał jednak wybierać, to osobiście zamiast
na modlitwę do zespołu klasztornego jezuitów na Partyzantów,
obecnie parafia pod wezwaniem Świętego Jana Chrzciciela,

wybrałbym się do Teatru pod wezwaniem Heleny Modrzejewskiej
w Legnicy na III Furie, opowieść o współczesnej Polsce, tkwiącej
korzeniami w wojennej traumie i ponadczasowej ciemnocie.

Na Partyzantów bowiem pracowałem jako konserwator
w Muzeum Okręgowym, wcześniej i obecnie Muzeum Miedzi,
gdzie codziennie modliłem się o godzinę piętnastą.

XI.

Moje modły o godzinę piętnastą, tzw. godzinki, w Okręgowym
Muzeum Miedzi w Legnicy nie były daremne, albowiem w końcu
wylano mnie z pracy, dzięki czemu wyrwałem się

z korzeniami z wojennej traumy i ponadczasowej ciemnoty
i zostałem doktorem od literatury, na co sobie zasłużyłem
co najmniej w takim samym stopniu co mój kolega Ludwik

na scenę swojego imienia oraz kolega Krzysztof na swoje nalewki.
Każdy bowiem zasługuje na to, na co zasługuje, nawet
gdyby zasługiwał na co innego, inaczej byłby kim innym.

XII.

Jeśli więc zbłądzisz kiedyś w te strony gościu spóźniony,
nie idź do kostnicy z salą modlitewną z 1877 roku
ani do zespołu szpitala psychiatrycznego z gmachem

głównym, pawilonem zakaźnym i willą dyrektora,
obecnie budynek administracyjny z kotłownią,
ani do dawnego aresztu śledczego na ulicy Daszyńskiego.

Idź do domu Pod Przepiórczym Koszem (połowa
XVI wieku) przy Małym Rynku 38, gdzie mamy galerię
przedniego srebra, albo chodź do mnie na Obłąkanych.

 

Grzegorz Tomicki

Z tomu: Pocztówki legnickie

Pierwodruk: „Twórczość” 2014, nr 10 (pt. Godzinki)

Wiadukt obłąkani

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *