Jerzy Pilch: Drugi dziennik. 21 czerwca 2012 – 20 czerwca 2013

Jerzy Pilch, Drugi dziennikWstyd powiedzieć, kupiłem Pilcha za 6,99. W supermarkecie. Nie tyle może samego Pilcha, ile jego Drugi dziennik, ale bojaźń i drżenie prawie to samo. Bo jakże to? Taka literatura przy mydle powidle? Przy 10 niezawodnych sposobach na powiększenie członka? Za bezdurno? Gdyby wzięli choć 14,99, ale nie chcieli. Prawdę mówiąc, bałem się nawet targować. A nuż by jeszcze z ceny spuścili! W pierwszej chwili nie chciałem nawet brać. I za pierwszym podejściem rzeczywiście nie wziąłem. Odmówiłem niczym kieliszka, niby fajka, niby bolka i lolka – duży żal, ale jaka radocha z samodyscypliny! Jaki triumf woli! Jaki hołd oddany Prawu, Sprawiedliwości! Bo przecież ten Pilch za półdarmo to bez mała kradzież własności intelektualnej, a co najmniej półkradzież z przywłaszczeniem. Ale znów z innej strony – jak nie brać, skoro dają prawie w prezencie? No i żal mi go było zostawić wśród tego całego ćwierćliterackiego albo i zgoła nieliterackiego badziewia, o którym się patologom durnoznawcom nie śniło. To wziąłem. Miałem nawet zamiar szybko przeczytać i jeszcze szybciej machnąć jaką recenzję, ale jaki szanujący się krytyk pisze recenzję z książki za 6,99? Postanowiłem zatem oddać odebraną Pisarzowi sprawiedliwość i oddać głos jemu samemu. Niech mówi. Bo też na co mu mój – i czyjkolwiek inny – komentarz. Ani go nie zwali z nóg, ani tym bardziej uzdrowi. Tym bardziej, że rzecz jest właśnie o zdrowiu, czyli o tym, jak to jest, kiedy go nie ma.


Jerzy Pilch: Drugi dziennik. 21 czerwca 2012 – 20 czerwca 2013 (fragmenty)

Nie ma takiej okoliczności, w której czytanie by szkodziło, a już przy pisaniu? Otóż przy pisaniu czytać należy jak najwięcej – utalentowanemu nie zaszkodzi, grafomana nie wyleczy. Literatura, która czerpie z literatury – może być w tym pozór jałowizny. Tylko „może” i tylko „pozór”, albowiem – z całą pewnością – literatura obchodząca się bez literatury skazana jest na klęskę.

Swoją drogą, ujmując rzecz formalnie: miała po mnie zostać kronika dymania, zostanie kronika zdychania, niby szlachetniej, ale jednak wolałbym na odwrót.

Różnica pomiędzy chorym a zdrowym: chory wie więcej. Z wyjątkiem – ma się rozumieć – tych nielicznych sytuacji, kiedy zdrowy wie więcej.

Tylko Umberto Eco potrafi z lekkością własne powieści komentować, skądinąd w kontekście dzieł o wadze ołowiu o lekkość nietrudno.

Znacie ten nieubłagany mechanizm? Gdybyście nie oglądali – nasi (a jak nie nasi w sensie ścisłym, to ci, którym kibicujemy) by wygrali. Przestańcie oglądać – zaczną wygrywać. Chyba stać was na niewielkie wyrzeczenie? W końcu nie sztuka oglądać, jak przegrywają. Wszystkiego mieć nie można. Przynajmniej u nas.

Jak boli, jak wijesz się z bólu, pierwszym odruchem nie jest ustalenie prawdy, która wywołała ból, ale złagodzenie bólu.

Ile debiutanckich błędów strzeliłeś, pisząc o chorobie śmiertelnej? Miałeś prawo? Wpadłeś w euforię? Na Boga! Chyba nie okazałeś się infantylnym dupkiem, który męczeństwa zazdrości? A jak się okazałeś, to przynajmniej się – na rany Chrystusa! – do tego nie przyznałeś! Zazdrościłeś podrzynającemu sobie gardło Witkacemu? W pewnym sensie? W pewnym sensie, ale zawsze! Zawsze i nie tylko jemu! Zawsze zazdrościłeś malowniczych suchot Uniłowskiemu! Odstrzelony wierzch czaszki Baczyńskiego? Zazdrościłeś? Dawno? Dawno, ale jak! Nie tylko chciałeś w powstaniu zginąć! Chciałeś, mały bezwstydniku, żeby o twoich wierszach młody Wyka pisał! A obozu koncentracyjnego Borowskiemu? Zazdrościłeś jak szalony! I wreszcie się spełniło! Wreszcie jest jak w bolszewickiej alegorii, wreszcie chory na suchoty, z odstrzelonym wierchem czaszki siedzisz w obozie i niespiesznie, dzień po dniu, podrzynasz sobie gardło.

Nie ma co ukrywać: zamiast licznych narzeczonych jeden Pan Jezus człowiekowi został.

Nie zachorowałeś po to, żeby wyzdrowieć. Trzeba dać świadectwo.

Zachwyt nie jest żadnym dowodem rozumienia tekstu. Zachwyt nie jest żadnym dowodem rozumienia czegokolwiek. Zachwyt często – o wiele częściej, niż się wydaje – jest gwarantem niezrozumienia niczego.

Podobieństwo jest, ale niewidoczne.

Humanizm przetrwa, fanatycy wystrzelają się sami.



Gdyby nie brzmiało to niepokojąco pochlebnie, powiedziałabym: Prawdziwi patrioci raz do roku mówią ludzkim głosem.

Gdyby nie to, że niczego w tym nie ma, powiedziałbym, że coś w tym jest. Tadeusz Gadacz wpadł na wielki pomysł Boga Milczącego.

Wyzdrowieć z choroby nieuleczalnej to nietakt jeszcze większy niż nieudolna próba samobójcza…

Horror pytania „jak się czujesz?” może docenić tylko ciężko chory.

Pan Naczelnik powoli ślepł na jedno oko, ale udawał, że tego nie widzi.

Starzy partyzanci nigdy nie czują się staro, każde przeto piętno, znamię, każda groteskowa zmarcha, każda wyjedzona klata, każda sztywna noga zawsze jest drobiazgiem, który można przypudrować, zafarbować, zamalować, pokryć charakteryzacją o grubości cegły.

Spróbuj, Jerzyku! Poczytaj „Gazetę Polską” – parkinson ci przejdzie.

Zaprawdę powiadam wam, większy pożytek z jednego na śmierć zapitego niż ze stu nawiedzonych ocaleńców z AA.

Generalnie ludzie umierają w ten sposób, że są, a potem ich nie ma.

Tak to jest, jak orgazm przerasta człowieka.

Zasadniczo są dwa wyjścia: świat jest zrozumiały albo świat (a wraz z nim życie i inne tragedie) jest niezrozumiały.

Akurat tak się składa, że najsławniejsza, najklasyczniejsza i najwymowniejsza opowieść o doktorze Grendzie – miejscowej wiślańskiej legendzie – dotyczy grozy nieuchronności wiecznej. Przychodzi do doktora nieszczęśnica i tak zaczyna się uskarżać:
– Mnie się tak, panie doktorze, porobiło, że jak siądę, tobym tak siedziała, siedziała i siedziała… A jak idę, tobym tak szła, szła i szła… A znowuż jak stoję. Tobym tak stała, stała i stała…
– A jak ja panią w zadek kopnę, to będzie tak pani leciała, leciała i leciała – odparł Grenda i nie tylko ta riposta dała mu nieśmiertelność.


Jerzy Pilch
Drugi dziennik. 21 czerwca 2012 – 20 czerwca 2013
Wydawnictwo Literackie
Kraków 2014
Stron: 284


Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *