Podążanie za pożądaniem – Zbigniew Machej, Mroczny przedmiot podążania (recenzja)

Machej Zbigniew, Mroczny przedmiot podążaniaTytuł nowej, pokaźnych rozmiarów książki poetyckiej Zbigniewa Macheja Mroczny przedmiot podążania tylko z pozoru jawi się jako przewrotny (jest może zatem przewrotny w dwójnasób). Słówko „podążanie”, które pojawia się w nim zamiast spodziewanego „pożądania” (Mroczny przedmiot pożądania to tytuł ostatniego filmu Luisa Buñuela z 1977), ostatecznie znaczy bowiem mniej więcej to samo. To, czego się pożąda, jest przecież zwykle tym samym, ku czemu się podąża. Pożądanie jest zawsze podążaniem za tym pożądaniem, jego motywacją i zarazem celem.    

Książka podzielona jest na kilka rozdziałów – SpaGoetheria, Światowe życie, Natręctwa rymotwórcze, Oddźwięki, Przystanek Apokalipsa, Przerzuty – z których każdy mógłby śmiało uchodzić za odrębny tom wierszy i jako taki zasługiwałby niewątpliwie na osobne omówienie. Po sześciu latach milczenia – choć nie pisania, jak się okazuje – autor prezentuje zatem czytelnikowi niejako sześć swoich nowych książek poetyckich. Prawdziwa bania z poezją!

Jak się można było spodziewać, ukazanie się tej książki poprzedzone zostało rozmaitymi bałamutnymi anonsami w stylu: „To poezja dla ludzi, nawet dla tych, którzy nie czytają wierszy. To poezja erotyczna nie tylko dla starszych i zaawansowanych. Mroczny przedmiot podążania czyta się jak powieść w odcinkach, które często są rymowane, bo rym odsłania tu niebezpieczne związki i oferuje bezwstydne przyjemności. Czytelnik znajdzie tu rzeczy dziwne, ciekawe i poruszające – odkrywcze interpretacje przeszłości i satyryczne komentarze do współczesności – płynące jednym tajemniczym nurtem w bliżej nieznanym kierunku”.

Jak na moje subiektywne oko, same banialuki. Osobiście nie uważam, aby jakiekolwiek wiersze były przeznaczone dla osób, które wierszy nie czytają. Ci, którzy wierszy nie czytają, zainteresują się nimi jak ryba rowerem albo niepiśmienny 17-tomowymi Dziełami wszystkimi Cypriana Kamila Norwida w twardej oprawie i z zestawem literaturoznawczych przypisów dla badaczy owadzich nogów. Nie jest to bynajmniej żadna poezja „dla opornych” ani też „powieść rymowana w odcinkach”, zaś nazywanie tych wierszy „poezją erotyczną nie tylko dla starszych i zaawansowanych” zakrawa na jakiś obsceniczny, niesmaczny (geriatryczny) żart. Słowem, to nie wiersze zawarte w tej książce, ale raczej powyższe blurbowe omówienie zdaje się płynąć „jednym tajemniczym nurtem w bliżej nieznanym kierunku”.

Opinie takie nie są dla mnie żadną niespodzianką. Towarzyszą one nie tylko każdej książce autora Legend praskiego metra, ale w ogóle każdej niemal twórczości pisanej w podobnym rejestrze (choć przyznajmy, że wierszy na tym poziomie w podobnym tonie w Polsce jak na lekarstwo). Odbywa się to na zasadzie prostego, choć zupełnie nieuprawionego równania: ton lekki, swobodny i krotochwilny = poezja (jej treść, wymowa) miła, łatwa i przyjemna. Niestety, nie każdy Gombrowicz trafia na swojego Jeleńskiego, który potrafi narzucić publiczności literackiej bardziej adekwatny styl lektury. Stąd radosne, powierzchowne, cokolwiek z przymrużeniem oka pisane komentarze, jak ten o „oferowaniu bezwstydnych przyjemności”.

Tymczasem każdy, kto choć odrobinę interesował się zagadnieniami komizmu, dowcipu czy humoru, wie, że śmiech to w istocie niezwykle poważna sprawa. Wystarczy rzucić okiem na garść stosownych cytatów, na przykład: „Komizm to przejście z chwilowej trwogi do krótkotrwałego zuchwalstwa”, „Nie gniewem, lecz śmiechem się zabija”, „Dowcip jest epigramatem na śmierć jakiegoś uczucia” (F. Nietzsche); „Kiedy ludzie żartują lub szydzą, mają prawo powiedzieć wszystko” (D. Bouhours). I kilka wyimków z jednej z „czeskich” – zupełnie nieprzypadkowo – książek Mariusza Szczygła: „Humor to nie jest śmiać się, humor to wiedzieć lepiej” (Vančura, 1929); „Kto się śmieje, pokazuje zęby” (anonim, lata okupacji hitlerowskiej); „Śmiech obraża idiotów, ale mądrych leczy” (Werich, 1968); „Człowiek śmieje się, ponieważ na więcej go już nie stać” (Kroutvor, 1981); „Humor jest najpoważniejszym przejawem smutku” (Kopecky, 1993). Sam Szczygieł podsumowuje sprawę wyjątkowo, moim skromnym zdaniem, celnie: „śmiech to władza. Władza nad tym, z czego się śmiejesz”. W każdym razie, próba zdobycia tej władzy.

Rzecz jasna, lektura naiwna – czy też poczciwa – zdarza się przede wszystkim mniej wyrobionym literacko czytelnikom, choć obawiam się, że mniej „poważny” charakter twórczości operującej dowcipem i komizmem znacząco utrudnia jej „poważne” traktowanie także przez „znawców”. O ileż przecież więcej uznania i splendorów spływa na poezję takich autorów jak Miłosz, Herbert czy choćby Zagajewski, których twórczość stanowi poniekąd wzorzec – nie do końca zresztą zasadnie – poezji jako szczególnego połączenia Prawdy, Dobra i Piękna. Zupełnie jakby patos, wzniosłość czy metafizyczne przesłanie gwarantowały jakość i rangę tekstu poetyckiego.

Na szczęście istnieje dla tych przekonań stosowna przeciwwaga w postaci opinii osób nieuprzedzonych – że się tak wyrażę – do dzieł operującym stylem tzw. niskim i pobudzających do śmiechu. Marcinowi Baranowi na przykład udało się ująć charakter twórczości Macheja w zgrabną i celną formułę: „Poezja Macheja jest jak śmierć – zagarnia wszystko. Polityczne spory i liryczne skretynienie, problemy z infrastrukturą ubezpieczeniowozdrowotną i podróże do źródeł zachodniej cywilizacji”. Piękna myśl i można by ją z grzybkami podać, co stwierdzam zupełnie nieironicznie (lubię grzybki). Odbieram tę bezpretensjonalną, bynajmniej nie płytką twórczość mniej więcej podobnie.

Dla mnie stanowi ona przede wszystkim przenikliwą, niezwykle oryginalną i błyskotliwą krytykę współczesnej kultury i tworzącego ją – a zarazem przez nią tworzonego – ponowoczesnego człowieka. Krytykę czasem bardzo cierpką i dosadną: „jeżeli śmierć / to w telewizji / jeżeli pogrzeb / to w supermarkecie / jeżeli / zmartwychwstanie / to w rakiecie / wystrzelonej / ku innej planecie” ([jeżeli śmierć]). Niekiedy zaś (auto)ironiczną: „Oj smutny jest niestety / los przeciętnego poety // Śliwiński i Franaszek / gdzieś mają wiersze nasze // a Jarzębski ze Stalą / też naszych wierszy nie chwalą” (Lament przeciętnego poety w stanach średnich). Często jest to także refleksja na temat Człowieka jako takiego. Wiele krytycznych (nie zawsze złośliwych) uwag na jego temat ma charakter uniwersalny: „Podobno świadomość to strumień / rozlicznych nieporozumień” (Myśl).

Ale najnowsza książka Macheja to nie tylko fraszkopodobne, aforystyczne czy satyryczne rymowanki i nierymowanki, wiercące dziurę w brzuchu zadowolonego z siebie, a rzadko zadowolonego ze świata, bo wiecznie nienasyconego konsumenta popkultury. To także kilka – nielicznych, tym bardziej robiących wrażenie – wierszy w tonie zupełnie innym: nieśmiesznym, niekpiącym, gorzkim, uderzająco pesymistycznym. Taki jest „ciemny”, „szymborski” w formie (trafiająca z sedno logiczna, precyzyjna konstrukcja) wiersz [W ciemności nic nie widać]: W ciemności nic nie widać / nie widać jak daleki / jest horyzont zdarzeń / pochłaniający linie życia / spirale genetyczne / i trajektorie losu // w ciemności lepiej nie mieć / żadnych misji / potrzeb złudzeń marzeń / tęsknot czy pożądań // w ciemności najlepiej zasnąć / jak wykąpane i nakarmione // niemowlę / w objęciach swojej matki / bez zdziecinnienia nie będzie / niebieskiej opieki”. Bez zdziecinnienia nie ma i nie będzie niebieskiej opieki – trochę jak Freud i Nietzsche w jednym.

Taki jest też tytułowy wiersz-poemat Mroczny przedmiot podążania, będący poetyckim, wielopiętrowym, metaforycznym rozwinięciem pytania Quo vadis? Wiersz rozpoczynający się niczym słynny sonet Sępa Szarzyńskiego O krótkości i niepewności na świecie żywota człowieczego i świadomie – jak sądzę – do niego nawiązujący: „Hola… Hola… / Dokąd to was tak niesie, / tubylcy spod ogona Wielkiego Wybuchu? / Dokąd to się tak leci w nieustannych obrotach / niebios, losów i fortun? W ciągłym oddalaniu / źródeł” (U Sępa: „Ehej, jak gwałtem obrotne obłoki / I Tytan prętki lotne czasy pędzą…). O ile jednak staropolski poeta niezawodny ratunek przed chaosem i „cieniem głębokim błędów” widział w Bogu, o tyle Machej nie podsuwa czytelnikowi żadnego łatwego rozwiązania, żadnego wybawienia, żadnego absolutnego sensu – ale też żadnego bezsensu. Jest tylko Natura i Kosmos, słońce i czarna dziura. „A czarna dziura to co? To nic, może tylko / kropka, która wciąga w siebie długie, / zakręcone zdanie, zaplecione gęsto jak warkocz, / aby wreszcie się uwolnić, zbawić, wchłonąć, rozpuścić, / wydalić i posłać dalej. Czy tylko taka jest / jej misja? Może taka, może inna. Tą kwestią / jednak na razie nie zawracajmy…”. Dzieje się zatem, jak się dzieje. Jest, jak jest. Wiemy tylko tyle, „na razie”…

Jeden z możliwych sensów zamiany „pożądania” w „podążanie” byłby zatem taki, że o ile kiedyś człowiek wiedział, czego pożąda i do czego zmierza (pragnął zbawienia i widział je w Bogu), o tyle człowiek ponowoczesny pożąda wprawdzie równie namiętnie, ale nie wie właściwie czego. Nie tyle zatem „pożąda” czegoś, ile „podąża” za nie wiadomo czym. „Przedmiotem” jego „podążania” jest „czarna dziura” – „nic, może tylko / kropka, która wciąga w siebie” to jego pożądanie-podążanie-zdanie, „aby wreszcie je uwolnić, zbawić, wchłonąć, rozpuścić, / wydalić i posłać dalej”.

Niejakim dopełnieniem powyższego poematu jest poetycki utwór prozą Palimpset, zamykający cały tom, w którym czytamy m.in.: „nie wiemy jaki Bóg jest z nami w pornografiach religii w loteriach odkupienia w szaleństwie zadłużeń w terrorze historii w strategiach wojennych gier nie wiemy jaki Bóg jest w przerzutach żywych towarów w wykwitach agresywnych komórek we wszędobylstwie wirusów i masowych grobach wirtualności”.

Jak widać, w różny sposób wyróżnione – miejscem w szeregu, tytułem – w tym tomie wiersze nie są bynajmniej frywolne ani nie mają wiele wspólnego z „erotyką dla starszych i zaawansowanych” czy „bezwstydną przyjemnością”. Przyjemność, owszem, sprawiają. Ale zupełnie innego rodzaju. Ale też – może przede wszystkim – „niepokoją sobą”, jak by to ujął Tkaczyszyn-Dycki.

 

Grzegorz Tomicki

Zbigniew Machej, Mroczny przedmiot podążania, Biuro Literackie, Wrocław 2014, s. 319

Pierwodruk: „Twórczość” 2015, nr 1

Czytaj także:
Zbigniew Machej, Mroczny przedmiot podążania (fragmenty)
Tyłem do poezji polskiej odwrócony (recenzja)

 




Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *