Gniew i nadzieja – Raja Shehadeh, Dziennik czasu okupacji (recenzja)

Shehadeh Raja - Dziennik czasu okupacjiRaja Shehadeh jest w Polsce pisarzem wcale nieźle znanym. Wydawnictwo Karakter wydało już trzecią jego książkę (wszystkie w przekładzie Anny Sak). Po Palestyńskich wędrówkach (2011) i Obcych w domu (2012) w ręce polskiego czytelnika trafia Dziennik czasu okupacji, którego tytuł mówi sam za siebie tyleż w odniesieniu do treści, co do formuły gatunkowej. Zapiski obejmują okres dwóch lat – od grudnia 2009 do grudnia 2011 (plus Epilog z maja 2012).    

Mieszkający od urodzenia w Ramallah palestyński pisarz i prawnik, współtwórca i działacz organizacji praw człowieka Al-Hak (Prawda), opisuje w Dzienniku swoje codzienne-niecodzienne życie na tle ogólnej sytuacji na Zachodnim Brzegu oraz politycznych wydarzeń rozgrywających na Bliskim Wschodzie lub mających jakikolwiek związek z Palestyną i Izraelem. W swoich komentarzach i refleksjach odnosi się zatem m.in. do ataku izraelskiego wojska na turecką Flotyllę Wolności, Arabskiej Wiosny czy starań Autonomii Palestyńskiej o uzyskanie statusu nieczłonkowskiego państwa-obserwatora ONZ. Wylicza też pięć wojen, jakie toczyły się w regionie: „najpierw Druga Intifada, po niej izraelska inwazja na miasta Zachodniego Brzegu, następnie wojna w Iraku, druga wojna libańska oraz atak na Strefę Gazy”.

Przedmiotem jego zainteresowania jest jednak przede wszystkim powszechna opresja, z jaką zmagają się na co dzień jego rodacy oraz on sam na skutek konfliktu izraelsko-palestyńskiego, który determinuje sytuację w tym regionie od wielu dziesiątek lat. Opresję tę współtworzy wiele elementów. Sprawa osadników i bezprawnego zasiedlania przez nich ziemi; mur separacyjny oraz sieć dróg, sukcesywnie ograniczające przestrzeń życiową Palestyńczyków; podleganie nieustannym, drobiazgowym, często celowo upokarzającym kontrolom; zawiłości prawne, utrudniające powszednią egzystencję; rozmaite ograniczenia i podziały segregacyjne nakładane przez system, nazywany przez autora wprost apartheidem: „Nocą wyraźnie widać szablon, według którego podzielono ziemię między osadnikami a Palestyńczykami. Wszystkie drogi używane przez żydowskich osadników są wyraźnie oznakowane i oświetlone. Te, z których korzystają Palestyńczycy, są ciemne i zdradliwe. Apartheid w swoim najbezwstydniejszym wydaniu”. W innym miejscu pisarz porównuje sytuację Palestyńczyków do życia Żydów w gettach, które stworzyli dla nich naziści podczas II wojny światowe: „Na ścianie biura Ar-Rabita wisiała fotografia Jafy z 1949 roku, ukazująca ogrodzenie z drutu, które wzniesiono wokół Adżami, zamykając pozostałych 2900 arabskich mieszkańców jak bydło w zagrodzie. Przypominało to żydowskie getta w okupowanej przez nazistów Europie”.

Jak widać, Shehadeh nie wzbrania się przed używaniem mocnych słów. W Dzienniku jego emocjonalne zaangażowanie jest dużo bardziej widoczne niż w Obcych w domu i zdecydowanie bardziej niż w Palestyńskich wędrówkach. W poprzednich książkach – spójniejszych zarówno pod względem treściowym, jak i formalnym – refleksja kulturowa dominowała nad zbiorową czy osobistą. Dziennik rządzi się jednak własnymi prawami. Składają się nań komentarze i przemyślenia podejmowane nie z perspektywy czasu, lecz notowane na żywo, niejako z wnętrza opisywanych wydarzeń i sytuacji, kiedy emocje jeszcze nie opadły i nie zostały poddane racjonalizującej obróbce. Tak, bywam czasami wściekły i nie boję się tego wyznać – zdaje się mówić autor – ale przeczytajcie moją książkę i sami oceńcie, na ile moja złość jest usprawiedliwiona.

Jednocześnie Shehadeh dobrze zdaje sobie sprawę z niepożądanych konsekwencji, jakie może przynieść zaprawione niekontrolowaną emocją pisanie. Dlatego przygotowując się do wystąpień przed neutralną z reguły – a często też niedostatecznie zaznajomioną z tematem – publicznością zagraniczną, stara się w miarę możliwości zdystansować, „oczyścić z gniewu”, aby jego głos wydał się bardziej przekonujący: „Mam nadzieję, że zdołam oczyścić się z tego głębokiego gniewu, zanim za dwa miesiące pojadę promować moją nową książkę, inaczej wypadnę kompletnie nieprzekonująco jako autor. Gniewnego rzecznika jakiejkolwiek sprawy łatwiej jest zlekceważyć”. Shehadeh jest zatem wyjątkowo uczciwy. Będąc świadomy powyższej reguły, nie pozbawia swojego dziennika gniewnych zapisków. Inaczej też niż to jest w przypadku wystąpień publicznych – z konieczności raczej krótkich – w dzienniku może sobie na nie pozwolić. W pełnometrażowej książce, w której wzburzone emocje równoważone są zdystansowaną refleksją, te pierwsze poświadczają autentyczność egzystencjalnego doświadczenia autora, czyniąc je bardziej żywym i sugestywnym. W ten sposób pisarz z podmiotu czynności twórczych – że się tak brzydko wyrażę – przedzierzga się w osobę empiryczną, a nawet po prostu w człowieka z krwi i kości, w bliźniego, który opowiada nam o swoim niełatwym życiu.

Wrażenie to jest tym mocniejsze, że w innych, bardziej zdystansowanych partiach książki, Shehadeh daje się poznać jako człowiek naprawdę wyjątkowo – zważywszy na okoliczności – spokojny, opanowany, potrafiący wznieść się ponad uwarunkowania zbiorowego myślenia. Nade wszystko zaś wciąż mający nadzieję – cokolwiek wprawdzie utopijną, także we własnym mniemaniu, i wystawianą raz po raz na ciężkie próby – na pojednanie pomiędzy Izraelczykami i Palestyńczykami. Autor wspomina czasy, kiedy to w jego rodzinnym Ramallah rodziła się tradycja Święta Światła: „Było zupełnie naturalne, że mieszkający tutaj chrześcijanie, żydzi i muzułmanie uczestniczyli wspólnie w świętach każdej z tych religii, obchodzili je razem i nie czuli się zagrożeni, lecz ubogaceni obecnością innych religii monoteistycznych, których wyznawcy żyli razem w pokoju przez setki lat”. Dlaczego te czasy nie miałyby powrócić? Powodów jest oczywiście mnóstwo, ale sam fakt, że było to możliwe – a nawet „zupełnie naturalne” – w przeszłości, wzbudza jednak nadzieję.


Pewną otuchę przynosi także istnienie w Ramallah Francusko-Niemieckiego Centrum Kultury, w którym autor prezentował w tym czasie jedną ze swoich książek. Oto bowiem „dwa kraje, z sięgającą wielu wieków wstecz historią zajadłej wrogości i niekończących się, jakby się mogło wydawać, wojen, prowadzą teraz wspólnie ośrodek kultury w Ramallah. Nie mogę w trakcie mojego referatu pominąć tego milczeniem i nie wspomnieć, że pewnego dnia Żydzi i Arabowie wyruszą razem w świat jako wysłannicy pokoju, kultury i odbudowy”.

Shehadeh nie jest, rzecz jasna, naiwnym pięknoduchem i więcej w jego książce fragmentów jednak pesymistycznie odnoszących się do kwestii pojednania niż tych, w których daje się ponieść – cokolwiek nieuzasadnionemu – optymizmowi. W pewnym momencie na przykład stwierdza, że „nowe pokolenie przywódców to jeszcze więksi radykałowie” niż ich poprzednicy, pochodzący w większości z Europy i mniej zorientowani w tutejszych realiach. Wniosek: „to system kolonialny kreuje te osobowości, ich strategie oraz rasistowskie poglądy, i bynajmniej nie słabnie z upływem czasu”.

Zważywszy jednak na okoliczności, fakt, że poddawanego nieustannym opresjom i szykanom palestyńskiego pisarza, mieszkającego całe życie w Ramallah, stać mimo wszystko na nadzieję i optymizm, już sam w sobie jest czymś optymistycznym. Jakkolwiek by też nie było, istnienie takich ludzi – po obu stronach – stanowi tymczasem największą, a może po prostu jedyną nadzieję na pojednanie, jaką widać na horyzoncie.

Grzegorz Tomicki

Raja Shehadeh, Dziennik czasu okupacji, przeł. A. Sak, Wydawnictwo Karakter, Kraków 2014, s. 256

Pierwodruk: „Odra” 3/2015

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *