Jerzy Surdykowski: Odnajdywanie sensu
Przyznam szczerze, że trochę się wahałem. Lektura książki Jerzego Surdykowskiego Odnajdywanie sensu zapowiadała się na podróż nie tylko długą, ale i niebezpieczną. Długą, bo to bez mała 400 stron – niby nic takiego, ale tego typu tekstów nie czyta się w jeden wieczór ani nawet w cały dzień. Niebezpieczną, wziąwszy pod uwagę już same tytuły rozdziałów: Nadzieja, Prawda, Sprawiedliwość, Cnota, Złość, Utopia, Pycha, Spisek, Zdziczenie, Obłuda, Radykalizm, Bolszewizm, Starość itp. Brrr! Włos się może poczciwemu czytelnikowi zjeżyć na głowie! Ale że ze mnie żaden tam poczciwy czytelnik, zaś wędrówki krótkie i łatwe w ogóle mnie nie rajcują, to wziąłem i przeczytałem.
I nie zawiodłem się. Podróż rzeczywiście okazała się długa i niebezpieczna. Czyli coś w sam raz dla mnie! Potknąłem już na pierwszym etapie, a więc w rozdziale o pozornie niegroźnym tytule Nadzieja. Autor zawarł w nim m.in. wykład o wyższości pielgrzymowania nad włóczykijstwem, z którego dowiedziałem się, że starożytni Grecy przedstawiali życie jako wędrówkę, zaś chrześcijaństwo „nazwało je raczej pielgrzymką, bo pielgrzym nie jest włóczykijem, lecz ma cel nadprzyrodzony i do niego zmierza”. Włóczykij „wędruje z musu, a częściej dla zachcianki; może go przepędzono, a może tylko za horyzontem spodziewa się legowiska i dobrej kolacji, a przynajmniej zajmującego widoku”. W przeciwieństwie do włóczykija, pielgrzym „ma swój cel o wiele dalej, wyżej, czasem poza zasięgiem życia”. Z czego słuszny – choć bezpodstawny – wniosek, że świat pielgrzyma jest trójwymiarowy, świat włóczykija natomiast płaski. I jeszcze ta retoryczna kropka nad i: „Kij pielgrzyma zawsze sięga nieba”. Jako zaprzysięgły włóczykij – w każdym razie takim się nagle ujrzałem – poczułem się tym kijem obity po grzbiecie i sprowadzony co najmniej do parteru, o ile nie do samego piekła. Ale że nie takie baty w życiu dostawałem, szedłem dalej jak gdyby nigdy nic, można by rzecz: beztrosko i bezsensownie niczym włóczykij. I znów się nie zawiodłem!
Dalej bowiem nastąpiło coś w rodzaju zmiany perspektywy. Wyczytałem mianowicie, że „odwaga pielgrzyma przeciwstawiającego się przeciwnościom odgradzającym go od celu, którego jeszcze nie widzi, ale w który wierzy”, może go czasami pchnąć – i w historii ludzkości wielokrotnie go faktycznie pchnęła – ku złym, a nawet zbrodniczym czynom. „Wtedy kij pielgrzyma sięga aż do piekła”. Tymczasem włóczykij natrafiając na takie przeciwności, „dawno by zawrócił, wybrał drogę gdzie indziej”, więc może i nie najgorzej, skoro, jak stoi w innym rozdziale, „na naszym padole uczciwość unika wszelkiego radykalizmu”. Pielgrzym zatem to potencjalny zbrodniarz, albowiem – wedle słów przywoływanej przez autora Hannah Arendt – „radykalne zło powstaje zawsze wtedy, gdy się chce radykalnego dobra”. Włóczykij nigdy czegoś takiego nie chce, wystarczają mu sensy i dobra lokalne, więc jest relatywnie niegroźny, choć – z perspektywy wieczności – rzeczywiście jakby płaski i nijaki. No ale tu chodzi właśnie o to, że są to dwie różne perspektywy! I to tylko dwie z wielu, a żadna z nich nie może stanowić miary dla innej, co się często w Wołaniu o sens podkreśla. Dowiedziałem się ponadto, że pielgrzymować z nadzieją ku Sensowni można nie tylko dzięki wierze, ale też bez niej, za to z miłością, dzięki miłości bowiem nadzieja na odnalezienie Sensu jest dana także „niedowiarkom”. A to już, jak by nie było, zupełnie inna para kaloszy.
Dzięki kilku takim imponującym – co piszę bez ironii – woltom autora, zobaczyłem się nagle kim innym w innym świecie. W którym ani ze mnie taki włóczykij, jak myślałem, ani z pielgrzyma taki święty, jak mi się zrazu wydawało. I tak jest za każdym razem, w każdym rozdziale. Znaczenia i sensy są w nieustannym ruchu, nawzajem sobie zaprzeczając i jednocześnie się dopełniając. Nieustanne zmiany perspektywy czynią z tekstów Surdykowskiego eseje par excellence: niejako „na próbę” przyjmuje on coraz to inne punkty widzenia, tropiąc w każdym z nich rozmaite pęknięcia – nierozstrzygalne problemy, nieusuwalne sprzeczności, absurdy. A żaden nie jest ich pozbawiony! Autor jest zatem nie tylko krytyczny – „pytania Surdykowskiego często są ostre, nawet drastyczne”, jak zauważył we wstępie Michał Heller – ale i nieuchronnie samokrytyczny. Z powyższego wynikają też inne cechy tego pisarstwa: dystans wobec siebie i świata, dialogiczność, dialektyczność, otwartość na to, co inne.
Wspomniany wyżej ks. Heller w tym samym wstępie pisał, że „sens, który nie sprawdza się wszędzie, może być tylko namiastką sensu”. Trudno się z tym spierać, ale odniosłem wrażenie, że w Wołaniu o sens chodzi jednak o coś innego. O to mianowicie, że utrata Sensu i konieczność zadowalania się jego namiastką to właśnie cena, jaką płacimy za wygnanie z raju. Tak przynajmniej rozumiem taki oto, na przykład, fragment: „Całe szamotanie się człowieka na tym padole, wszystkie nasze dylematy z postępem i nadzieją dają się sprowadzić do wciąż powtarzającej się sceny wygnania z Raju. Ewa z Adamem, spożywszy zakazany owoc, zyskali wolność, ale utracili pewność. Wydawało im się, że uzyskają wiedzę i moc, a popadli w rozdarcie, którego i my doświadczamy. Wystraszeni, pragną powrócić, a tymczasem droga do utraconej utopii prowadzi przez ogień, zniszczenie, a w najlepszym wypadku przez obóz koncentracyjny”. Dlatego istnieją tylko sensy lokalne, a nie ma Sensu globalnego. Czy też – tak jak w przypadku celu pielgrzyma – możemy w Sens wierzyć, choć go nie widzimy. Co nam z jednej strony pozwala z nadzieją kroczyć przez życie, z drugiej jednak kieruje nas ku niebezpiecznym myślom o utopii, tymczasem – jako sie rzekło – „droga do utraconej utopii prowadzi przez ogień, zniszczenie, a w najlepszym wypadku przez obóz koncentracyjny”.
Podobne są też myśli autora o prawdzie. Pytanie o nią nazywa przekleństwem filozofów – jednym z tych, które ukazują naszą bezsilność. Przywołując Heglowskie sformułowanie „prawda jest całością”, Surdykowski komentuje: „Zgoda, ale kiedyż to mamy w głowie całość? Takie zdania przynależą raczej do poezji, nie filozofii”. Do poezji, ale też do polityki i sofistyki: „A może jest tak, jak kiedyś ujął z właściwą sobie dosadnością nieoceniony Lech Wałęsa – «prawda jest jak d…: każdy siedzi na własnej»; co jest, inaczej mówiąc, najzwięźlej sformułowanym wykładem filozofii sofistów”. O prawdzie zatem możemy – podobnie jak o większości poruszanych w książce kwestii – wypowiadać się wyłącznie w trybie przypuszczającym, pytajnym, wątpiącym. Droga do prawdy to „szlak niepewny, kręty i mylny, jak każde przejście między Scyllą a Charybdą. Ale taki zawsze jest nasz los – śmiertelnych i grzesznych. Wiara w inną możliwość oznacza przyzwolenie dla utopii”. A przez co prowadzi droga do utopii, to już wiemy: „przez ogień, zniszczenie, a w najlepszym wypadku przez obóz koncentracyjny”.
Jest coś bezwzględnie podnoszącego na duchu w tej bezwzględnej w tropieniu ludzkich ułomności książce. Coś, czego nie umiem nazwać. Potwierdzenie, że istnieją jeszcze ludzie umiejący patrzeć na świat nie tylko własnymi oczyma? Że można jednak – i wielka szkoda, że tak nie jest – pięknie się różnić? Że nie pewność, lecz wątpienie jest rzeczą prawdziwe ludzką? A może to wszystko razem i coś jeszcze, czego nie widzę, choć może i chciałbym w to wierzyć.
Grzegorz Tomicki
Pierwodruk: „Odra” 2/2018, nr 2
Autor: Jerzy SurdykowskiTytuł: Odnajdywanie sensu
Wydawca: Oficyna Wydawnicza Volumen
Miejsce i data wydania: Warszawa 2017
Stron: 398
ISBN: 9788364708312
Dodaj komentarz