Paweł Smoleński: Zielone migdały, czyli po co światu Kurdowie
Pytanie „po co światu Kurdowie?” jest pytaniem ironicznym. W tym prostym i z pozoru niewinnym pytaniu zawarta jest bowiem nie tak już niewinne założenie, że ludzie – jednostki, grupy, narody – mogą liczyć na wsparcie czy choćby zainteresowanie innych ludzi tylko wtedy, gdy są im oni do czegoś potrzebni. Słowem, pytanie to – na wskroś praktyczne – zakłada, że relacjami międzyludzkimi rządzi wszechobecna interesowność. Historia Kurdów może być tego tyleż dobrym, co smutnym – choć nie do końca, jak się okazuje – przykładem.
Kurdystan leży na terytorium czterech państw: Iraku, Syrii, Turcji, Iranu. Siłą rzeczy, aspiracje mieszkających w tych różnych krajach Kurdów są często bardzo odmienne. Nie mają też oni jednego wspólnego języka. Łączy ich natomiast dążenie do niepodległości lub choćby w miarę szerokiej autonomii. Pragnienie to jest zupełnie zrozumiałe. Kurdowie są nie tylko zbyt różni od Arabów, Turków czy Irańczyków, ale też od lat z nimi skonfliktowani. Od wszystkich nich spotkało ich zbyt wiele złego – z masowymi mordami włącznie – aby chcieli oni tworzyć z nimi wspólne organizmy państwowe. Jak dotąd, funkcjonowali w ich ramach jako obywatele gorszej kategorii. „Bycie Kurdem w Iraku Saddama Husajna oznaczało bycie obywatelem najgorszego sortu albo wręcz nieobywatelem”, jak się wyraził Paweł Smoleński w rozmowie z Katarzyną Nowak w radiowej Dwójce.
Jeśli chodzi o iracki Kurdystan – na którym skupił się autor w swojej książce Zielone migdały, czyli po co światu Kurdowie – to właściwie nie było dekady, żeby nie wybuchało tam powstanie przeciw władzy w Bagdadzie. W czasie pierwszej wojny w Zatoce Perskiej (1990-91) te wyzwoleńcze aspiracje Kurdów postanowił wykorzystać prezydent USA George Bush senior, zachęcając ich – oraz irackich szyitów – do walki z reżimem Saddama Husajna. Po czym – po początkowych sukcesach kurdyjskich bojowników – pozostawił ich na pastwę losu. Powód był prosty: zmieniły się jego polityczne cele i Kurdowie przestali być mu potrzebni. Tak przynajmniej – czyli oskarżycielsko – przedstawia sprawę Smoleński.
Pozbawieni wsparcia zachodniego świata Kurdowie nie mieli szans w walce z wojskami irackimi i byłoby doszło do kolejnej masakry tego narodu – Husajn, jak wiemy, nie wahał się użyć przeciwko nim gazów bojowych – gdyby nie to, że na skutek interwencji indywidualnych osób, jak wynika z relacji autora, nad Kurdystanem ustanowiono strefę bezpieczeństwa. Oznaczało to, że niebo nad Kurdystanem było chronione przez samoloty amerykańskie i brytyjskie. Kurdowie skwapliwie wykorzystali ten parasol ochronny i wkrótce zdołali uzyskać dla siebie całkiem realną autonomię, stając się faktycznie – choć nie formalnie – suwerennym organizmem państwowym, który na tle innych krajów na Bliskich Wschodzie stanowi oazę spokoju i przykład racjonalnej, tolerancyjnej organizacji życia społecznego. Wprawdzie „po drodze” uwikłali się w wojnę domową, ale fakt, że w miarę szybko potrafili się jednak opamiętać i dojść do „porozumienia ponad podziałami” – jak to się pięknie w Polsce mówi, ale czego się nie praktykuje – zasłużył tylko na niekłamany podziw polskiego reportera: „Kurdom udało się narodowe pojednanie. Choć po drodze robili wszystko, by nie mieć na to szans”.
I tu dochodzimy do sedna tego, co swoją książką chciał nam przekazać autor. Smoleński nie używa w jej podtytule – po co światu Kurdowie – znaku zapytania. Nie pyta więc o to, czy Kurdowie są, czy nie są komukolwiek do czegokolwiek potrzebni. Dla niego sprawa jest oczywista: świat – zwłaszcza Europa – powinien już dawno nie tylko poświęcić im baczniejszą uwagę, ale też zdecydowanie bardziej wspierać. Nie tylko w momentach, kiedy ze względu na rozmaite historyczne zawirowania kurdyjscy peszmergowie mogą się na coś przydać – jak dziś, kiedy stanowią jedyną realną siłę, stawiającą skuteczny opór terrorystom z Daesh. I nie tylko dlatego, że Kurdowie są jednym z największych narodów na świecie, który nie ma własnego państwa. Są oni, a raczej powinni być dla nas ważni także z innych powodów.
Na pytanie, po co Kurdowie potrzebni są jemu samemu, autor opowiedział, iż „po prostu bardzo ich lubi”. Za co? Smoleński wylicza garść powodów: Kurdowie są życzliwi, przyjaźni, pełni optymizmu, mają otwarte głowy, chcą się uczyć, potrafią importować dobre wzory, a złe odrzucić oraz – co istotne – są takimi muzułmanami, o jakich istnieniu na Zachodzie albo się nie wie, albo się nie mówi, a którzy mogliby stanowić most między światem zachodnim a Bliskim Wschodem. Czyli jakimi?
Przede wszystkim, są niefundamentalistyczni, tolerancyjni, stosujący zasadę rozdziału religii od państwa – i to pomimo tego, że w ponad 90% są właśnie muzułmanami. Projekt ustawy prawnej, nakazującej Kurdom przestrzeganie wartości islamskich spotkał się ze zdecydowanym sprzeciwem społecznym: „pomysłodawcy prawa o wartościach islamskich byli bardzo zdziwieni, że kiedy tylko ogłosili swoje zamiary, gazety od prawa do lewa, stacje telewizyjne, ale też wielu polityków, również muzułmanów, rzuciło im się do gardeł, że ze świeckiego państwa chcą uczynić religijną republikę”. Projekt ten nie spodobał się także prezydentowi autonomii kurdyjskiej Masudowi Barzaniemi, który – co ciekawe – sam jest mułłą, czyli może wygłaszać kazania w meczecie. Barzani uznał, że dobry muzułmanin sam wie, jakimi wartościami kierować się w życiu i że nikogo nie powinno się zmuszać do ich wyznawania siłą. Słowem, moglibyśmy uczyć się demokracji od Kurdów, jak niedwuznacznie sugeruje Smoleński.
Jak powiada pewien cytowany w książce mułła, islam nie jest bynajmniej sprzeczny z demokracją, przeciwnie: „Europa – zaznacza Baszir – jest dumna ze swojej demokracji, i słusznie, bo nic lepszego człowiek jeszcze nie wymyślił. Lecz demokracja to również zasada islamu; przecież wierni wybierają swojego religijnego przywódcę. Islam to wolność wyboru, otwartość na inne poglądy, gotowość do debaty. Prawdziwy islam zakazuje prozelityzmu, szanuje inne wyznania. Zachęca do uczciwej pracy, piętnuje wyzysk i lenistwo. Leży u podstaw praw człowieka, dba o kobiety, oddając im należny szacunek i miejsce w społeczeństwie”.
Ustrój autonomii kurdyjskiej w Iraku – dzięki któremu jest to jedno z najspokojniejszych miejsc w regionie – może stanowić zatem zaprzeczenie tezy, iż demokracja ze swej istoty nie daje zaimplementować na gruncie pewnych – np. bliskowschodnich – kultur. Według Smoleńskiego Kurdowie są właśnie przykładem na to, że daje się łączyć dobre wzorce kultury indywidualistycznej Zachodu i kolektywistycznej kultury Wschodu bez popadania w jakieś wewnętrzne, nierozwiązywalne konflikty, a nawet że przynosi to zdecydowanie pozytywne skutki.
Na tyle pozytywne, że autor – jak wyznał – początkowo zamierzał napisać coś w rodzaju socrealistycznego produkcyjniaka o tym, jak to wszyscy w Kurdystanie zakasują rękawy, zgodnie pracują, budują domy i ogólnie przyczyniają się do wspólnego dobra. Takie bowiem wrażenie wyniósł autor z wielokrotnego pobytu w tym kraju na przestrzeni kilkunastu lat. „To piękny kraj, Kurdowie są narodem fascynującym. Wszędzie czułem entuzjazm; tak tam po prostu jest”.
Pewien kurdyjski rozmówca Smoleńskiego stwierdza z przekonaniem: „Arabski południe Iraku osuwa się w ciasny islam, a Kurdystan biegnie w przód, uczy się na potęgę, naśladuje Europę, co niekoniecznie jest prostym małpowaniem, lecz oddechem wolności. Każda religia ma ciemną i jasną stronę. Arabowie zmierzają ku ciemności. Kurdowie – wręcz przeciwnie”.
Kurdowie nie dali się też przekupić Arabom, którzy przybywali na ich ziemie z workami pełnymi złota i obietnicami wszelakiej pomocy, pod warunkiem… No właśnie, Kurdowie nie chcą już spełniać cudzych warunków ani organizować swojego życia wedle narzucanych ich reguł. Nie chcą się do niczego wobec nikogo zobowiązywać. Zbyt wiele widzieli wokół siebie tragicznych skutków takich zobowiązań i zbyt wielu z nich zakosztowało życia na Zachodzie – w Szwecji, USA czy Kanadzie – aby nie dostrzec, jak bardzo ograniczająca ich wolność bywa radykalnie rozumiana kultura islamistyczna.
Iracka autonomia w Iraku – de facto samodzielny organizm państwowy – jawi się zatem w Zielonych migdałach jako iskierka nadziei. Nie tylko dla Bliskiego Wschodu i nie tylko dla Europy. Przywraca bowiem – bardzo ostatnio nadwątloną – wiarę w człowieka jako takiego. W jego bardziej produkcyjne (we Frommowskim znaczeniu) niż destrukcyjne dyspozycje. Czyż nie powinniśmy na tę iskierkę chuchać i dmuchać? Tymczasem ledwie ją zauważamy – o ile w ogóle.
Ale historia Kurdów może być budująca w jeszcze innym sensie. Jak zauważa reporter, cały świat uparcie powtarza – skądinąd słusznie – że druga wojna w Zatoce, czyli czas, kiedy Stanami Zjednoczonymi przewodził Bush junior, jest matką wszystkich nieszczęść, jakie dzieją się obecnie na Bliskim Wschodzie i jakie promieniują na cały świat: „Nie ma wojen udanych, ale ta akurat nie udała się szczególnie; w jakimś sensie jest też szczególnie przegrana, bo urodziła kolejne bękarty islamskiego terroryzmu”. Ale – jak się okazuje – urodziła także dzisiejszy autonomiczny Kurdystan, w którym panują dające światu nadzieję wartości, jak przekonuje Paweł Smoleński. Z największego zła może więc ostatecznie wyniknąć coś dobrego. Może nie tylko dla jednego narodu.
Grzegorz Tomicki
Pierwodruk: „Twórczość” 10/2016 (pt. Światełko nadziei)
Paweł Smoleński
Zielone migdały, czyli po co światu Kurdowie
Wydawnictwo Czarne
Wołowiec 2016
Liczba stron: 176
O Kurdach i Kurdystanie pisze się i mówi coraz więcej, także w Polsce. Niewiele jest jednak książek o Kurdystanie napisanych tak, jak uczynił to Paweł Smoleński – przejmująco i dociekliwie. Autor przypomniał czytelnikom o dramatycznych losach Kurdów, nie unikając trudnych tematów, ale jednocześnie z ogromną sympatią. A przede wszystkim pięknie przedstawił niezłomność naszego ducha, determinację i chęć polepszenia swojego losu, które w ostatnich latach doprowadziły do tak zawrotnego rozwoju irackiego Kurdystanu.
Ziyad Raoof, Pełnomocnik Rządu Regionalnego Kurdystanu w Polsce
Dodaj komentarz