Umberto Eco: Na ramionach olbrzymów

Umberto Eco: Na ramionach olbrzymów

Umberto Eco: Na ramionach olbrzymów

W jednym z listów Horacy zamiast przymiotnika „nowoczesny” użył przysłówka nuper, aby powiedzieć – jak to ujmuje Umberto Eco – „że szkoda jest, iż jakiś utwór ganimy nie za to, że lichy, sed quia nuper – lecz że powstał niedawno. Tak robi zresztą dzisiaj ten, kto recenzując książkę młodego autora, lamentuje, że nie pisze się już powieści takich jak kiedyś”. W tym króciutkim fragmencie przejawiają się najlepsze cechy pisarstwa autora Dzieła otwartego: erudycja, prostota, skrótowość, dosadność, śmiałość myśli, aktualność, polot.    

Powyższy cytat pochodzi z eseju Na ramionach olbrzymów, zamieszczonego w książce o tym samym tytule, w której znalazło się ponadto jedenaście innych wykładów Umberta Eco, wygłoszonych (poza jednym) w latach 2001-2015 na festiwalu La Milesiana. Tytułowy tekst wydaje mi się zresztą najciekawszy: żywy, dowcipny, błyskotliwy, pogłębiony, przedstawiający oryginalną tezę, dający do myślenia. Można powiedzieć, że jest to brawurowy wykład z historii kultury od starożytności po współczesność, rozpatrywanej z perspektywy konfliktu pokoleń, a w zasadzie konfliktu pomiędzy ojcami i synami traktowanymi w sposób symboliczny, jako następujące po sobie, opozycyjne formacje kulturowe.

Jak przekonuje Eco, w filozofii, sztuce czy literaturze synowie zawsze dokonują samookreślenia poprzez bunt skierowany przeciwko swoim ojcom, od których chcą się za wszelką cenę odróżnić i uniezależnić: „poczynając od Kartezjusza, filozof to ten, który robi tabula rasa z wiedzy dawniejszej oraz – jak mówił Jacques Maritain – jawi się jako débutant dans l’absolu [debiutant w absolucie]. W naszych czasach każdy myśliciel (pomijam już poetów, powieściopisarzy i malarzy), jeśli chce, aby poważnie go traktowano, musi w jakiś sposób dowieść, że wyraża coś innego niż jego bezpośredni poprzednicy, i nawet gdy tak nie jest, musi udawać, że jest”. Można by rzec: im mniej jestem swoim ojcem, tym bardziej jestem sobą.

Sprawa z tabula rasa i „debiutantami w absolucie” nie jest jednak tak oczywista, jak by się mogło wydawać. Otóż synowie wprawdzie przeciwstawiają się swoim ojcom, ale w myśl zasady „nieprzyjaciele moich nieprzyjaciół są moimi przyjaciółmi” stają po stronie dziadków, wobec których z kolei buntowali się ich ojcowie, którzy przecież też byli kiedyś zbuntowanymi synami. „Stajemy zatem wobec ojcobójstwa, eliminującego ojców przy pomocy dziadków”. Coś pokrewnego głosił u nas swego czasu Julian Krzyżanowski, który podzielił dzieje literatury polskiej na następujące po sobie naprzemiennie – i zrodzone ze sprzeciwu wobec siebie – epoki romantyczne i klasyczne. Epoki te także miałyby być konstytuowane przez cykliczne sojusze wnuków z dziadkami, zawiązywane ponad głowami czy też za plecami ojców.

W sztuce różnych okresów objawia się to na wiele sposobów. W XX wieku Picasso deformuje ludzką twarz odwołując się do wzorów klasycznych i renesansowych, aby powrócić potem do starożytnych minotaurów. Duchamp domalowuje wąsy Monie Lisie, ale bez Mony Lisy ten gest nie byłoby w ogóle możliwy. Magritte, by zaprzeczyć, że maluje fajkę, musi ją najzupełniej realistycznie – a więc „po dawnemu” – namalować. Wreszcie Joyce zrewolucjonizował powieść – „dokonał wielkiego ojcobójstwa na historycznym korpusie powieści” – posiłkując się Odyseją Homera.

Metaforą o karłach i olbrzymach posłużył się w XII wieku Bernard z Chartres, ale być może jest ona jeszcze wcześniejsza i w tym czasie funkcjonowała już jako „skrzydlate słowa”. Eco objaśnia ją tak: „Bernard z Chartres mawiał, że jesteśmy jak karły na ramionach olbrzymów i możemy widzieć dalej niż oni nie z powodu naszego wzrostu i ostrości wzroku, lecz dlatego, że stojąc na ich ramionach, znajdujemy się wyżej od nich”.

Interpretacja tego aforyzmu na pozór wydaje się oczywista: bazując na wielkich osiągnięciach naszych przodków dodajemy do nich swoją małą cegiełkę i w ten sposób niejako ich przerastamy, ale nasze odkrycia są efektem wspólnego wysiłku ojców i dzieci, co w zasadzie powinno pacyfikować cały międzypokoleniowy konflikt. Eco nie byłby jednak sobą, gdyby na tym poprzestał. Zadaje zatem pytanie: „Aforyzm ten w chwili powstania wyrażał pokorę czy pychę? Oznaczał, że wiemy – lepiej wprawdzie – to, czego starożytni nas nauczyli, czy też wiemy – choć dzięki zaciągniętemu u starożytnych długowi – o wiele więcej od nich?”. To zresztą stała dyspozycja Eco: potrafi on wspaniale upraszczać rzeczy skomplikowane i równie wspaniale komplikować rzeczy na pozór proste, co pozwala spojrzeć na nie od nieoczywistej strony.

Eco dochodzi do konkluzji, iż współcześnie wymiana pokoleń, formacji, idei czy wartości następuje tak szybko, że być może w ogóle nie chodzi już o przeciwstawianie się sobie modeli, lecz o przyspieszone zastępowanie jednych przez drugie, co „z punktu widzenia biologii” może okazać się dla ludzkości fatalne. „Zdrowy ideał ojcobójstwa” zawsze był bowiem źródłem siły witalnej kultury i stymulatorem jej rozwoju. Jak jednak przytomnie zauważa autor: „Najgorszymi diagnostykami w każdej epoce są jednak zawsze jej współcześni. Moi olbrzymi nauczyli mnie, że istnieją okresy przejściowe, w których występuje brak współrzędnych, przyszłość rysuje się niejasno, nie pojmuje się jeszcze podstępów Rozumu, niedostrzegalnych spisków Zietgeist”.

Zastrzeżenie jak najbardziej zasadne. Zwłaszcza w świetle hipotezy, jaką przedstawił chwilę wcześniej: „Wkraczamy w nową erę, w której wraz ze zmierzchem ideologii, zacieraniem się tradycyjnych różnic między prawicą a lewicą, zwolennikami postępu a konserwatystami słabną zdecydowanie także wszelkie konflikty międzypokoleniowe”. Eco napisał to w roku 2001. To były inne czasy. W roku 2020 wiemy już, że stało się coś wręcz przeciwnego – konflikty ideologiczne mają się wyjątkowo dobrze. Z tą różnicą, że przyspieszone zastępowanie jednych ideologii przez drugie doprowadziło nie do zatarcia się różnic między nimi, lecz do polaryzacji stanowisk i ich radykalizację w płaszczyźnie synchronicznej, a więc bez względu na wiek czy pokoleniową przynależność, co spowodowało swoistą sytuację patową: skoro zbiorowe przekonania nie następują już jedne po drugich, lecz fulncjonują równolegle, to obecny konflikt może w zasadzie trwać w nieskończoność. Od czasu do czasu doprowadzając – odpukać – do kolejnych siłowych konfrontacji, które konflikt ten będą tylko eskalować.

Czyżby zatem spełniła się inna prognoza pisarza i współcześnie zastępy karłów siadają na ramionach innych karłów, nie mających szans na to, aby urosnąć przy pomocy „porządnego ojcobójstwa”? Niejakie pocieszenie daje ostatnie zdanie wykładu, w którym Eco wyraża nadzieje, iż „być może krążą już gdzieś w cieniu nieznani nam jeszcze olbrzymi, gotowi usiąść na naszych ramionach, ramionach karłów”. Amen.

Kolejne wykłady traktują m.in. o ogniu, pięknie, brzydocie, kiczu i niedoskonałości w sztuce, o alchemii, paradoksach, aforyzmach, masonerii, teoriach spiskowych, W sumie książka ani intelektualnie przekombinowana, ani zbyt lekka. Czyli coś w sam raz dla takiego czytelnika jak ja.

Grzegorz Tomicki

„Odra” 3/2020

Autor: Umberto Eco
Tytuł: Na ramionach olbrzymów. Wykłady na festiwalu La Milesiana w latach 2001-2015
Tytuł oryginału: Sulle spalle dei giganti
Przekład: Krzysztof Żaboklicki
Wydawca: Wydawnictwo Noir sur Blanc
Miejsce i data wydania: Warszawa 2019
Stron: 444
ISBN: 9788373926523



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *