Artur Grabowski: Am (dziennik z drugiej strony)
Książka Artura Grabowskiego Am (dziennik z drugiej strony) nawiązuje do najlepszych tradycji diarystyki polskiej, którą tworzą m.in. Szkice piórkiem Andrzeja Bobkowskiego, Dzienniki Witolda Gombrowicza czy Widzenia nad zatoką San Francisco Czesława Miłosza.
Zwłaszcza ta ostatnia pozycja – przywoływana przez autora wprost – wydaje się istotnym dla Grabowskiego punktem odniesienia. A to z dwóch co najmniej powodów. Po pierwsze, Widzenia przedstawiają obraz Ameryki widzianej oczami czasowo osiedlonego w niej Polaka (a więc sytuacja wyjściowa w obu książkach jest identyczna). Po drugie, Miłosz to mistrz Grabowskiego, z którym podejmuje on na łamach Am aryciekawą polemikę (o ile kogoś interesują jeszcze polemiki z Miłoszem). Dość obszerną i namiętną krytykę swojego mistrza Grabowski kończy zgrabną puentą: „Ale dlaczego szarpię jak szczeniak nogawki Mistrza? Bo może zbyt wiele mu zawdzięczam, zbyt wiele zawdzięczam temu wobec niego sprzeciwowi, żebym nie złożył jego potędze szczeniackiego hołdu”. Piękna myśl i można by ją z grzybkami podać, jak by powiedział inny tuz polskiej literatury Witold Gombrowicz (do którego Grabowski odnosi się również), ale ostatecznie niweczy ona całą poprzedzającą ją odważną tyradę. Szkoda. Uczeń poszarpał nogawki, a potem przeprosił i oddał cześć. Co u pisarza tradycjonalisty – nie tylko zresztą w aspekcie literackim – dziwić nie może (mistrz na zawsze pozostanie mistrzem, a uczeń uczniem). Mimo wszystko, fragmenty poświęcone Miłoszowi są rzeczywiście ciekawe.
Z Gombrowiczem natomiast łączy Grabowskiego głównie egocentryzm i „pańskie” (czy też inteligenckie) poczucie wyższości. Chociaż aforystyczny często styl autora bywa miejscami naprawdę błyskotliwy: „Pisarzem zostaje się po śmierci, przedtem można być najwyżej narratorem”; „Silniejszy walczy o swoją pozycję w przekonaniu, że zagraża mu słabszy; słabszy ma dzięki temu poczucie, że jest naprawdę groźny”; „w Ameryce się nie płacze. Chyba, że na rozdaniu Oskarów”. Takie rzeczy mogłyby – jak sobie wyobrażam – wyjść także spod pióra Gombrowicza.
Z Bobkowskim zaś łączy Grabowskiego niewiele. Choć obaj tradycjonaliści i obaj zanurzeni w realiach obcych krajów, lekkość i – jak się kiedyś mówiło – dowcip autora Szkiców piórkiem w Am występuje w ilościach śladowych.
Jak już parokrotnie wspomniałem, autor jest tradycjonalistą, o czym zresztą informuje czytelnika wprost. Ujawnia się to też w tematach książki, którymi są przede wszystkim: zamieszkiwanie („nie umiem uwierzyć w realność żadnej ziemi na tyle, żeby uczynić ją miejscem pod fundamenty?”), tożsamość, państwo, prawo, Bóg, demokracja, moralność, religijność, cielesność, konserwatyzm, postęp, rewolucja, nacjonalizm, naród, ojczyzna, wiara, tradycja, pamięć, literatura, mit, polskość („przeklęte problemy”), imperializm, wolność, wola.
Dziennik Grabowskiego skonstruowany jest w ten sposób, że partie eseistyczne (najobszerniejsze) mieszają się z obserwacjami codziennego życia Amerykanów (mniej obszernymi) oraz wzmiankami o życiu rodzinnym (dla mnie osobiście najciekawszymi). Układ taki – oraz zawartość wymienionych segmentów – może u czytelnika budzić pewien dyskomfort. Fragmenty eseistyczne, filozoficzno-teoretyczne – choć same w sobie interesujące – są zwykle tak abstrakcyjne, że przypominają zwykłe i oderwane od codziennego życia ćwiczenia z myślenia. Ich wpływ na konkretne egzystencjalne problemy autora wydaje się żaden. A problemy te – zwłaszcza trudne relacje z żoną – wydają się domagać naprawdę pilnej interwencji. Aż się prosi, aby autor użył swojej błyskotliwej inteligencji do próby ich przezwyciężenia. Odnosi się wrażenie, że myślenie abstrakcyjne jest dla autora ucieczką od konkretnych problemów codziennej egzystencji, które tymczasem pozostają nierozwiązane, choć ogólna diagnoza jest trafna: „Znowu zrobiłem w domu awanturę bez powodu. To znaczy z powodu mojej nienawiści do siebie”. Analiza treści bardziej lub mniej abstrakcyjnych bywa błyskotliwa i wszechstronna, analiza stosunków rodzinnych zaś zaskakująco powierzchowna i banalna – jak gdyby nie był to temat wart rozważania.
Wspomniana „nienawiść do siebie” jest też prawdopodobnie przyczyną innych cech narracji autorskiej. Grabowski dokonuje swoich analiz na podstawie dość już zgranej i – wydawałoby się – nieaktualnej opozycji: Ameryka versus Europa, Oni versus Ja. Narrator jako jednostka postrzega innych jako zbiorowość, którą analizuje i ocenia często z poczuciem wyższości: „W tym narodzie, który uchodzi za gromadę indywiduów, spotkałem wielu odszczepieńców i dziwaków, ale niewielu prawdziwych indywidualistów. Przeciwnie, przerażający duch konformistycznej mimikry unosi się w mikrodrobinkach amerykańskiego kurzu. Są, owszem, osobni, a przecie każdy jakiś nijaki; jakby za każdym zionęła próżnia”. Podobne passusy rażą subiektywnymi uproszczeniami (narrator jako tzw. „socjolog z ulicy”), egocentryzmem, europocentryzmem. Choć autor bywa na szczęście też autokrytyczny i autoironiczny: „I tak, w imię tradycji, zostaję rewolucjonistą. W kawiarni”. Czasami autoironia ratuje całą wypowiedź: „Człowiek amerykański to materia wypełniona gazem; obłok niewiedzy unosi się nad solidnym, chociaż ukrytym w mroku, dnem. Życie między nimi płynie, i wartkość nurtowi nadaje wąskie koryto, nie rozległa tafla stawu, odbijająca w sobie cudzą ojczyznę. A ty? Kto ty jesteś? Europejczyk Mały! No, to nie krytykuj głupio, nie naśladuj ślepo – póki co zapisuj, wydeptuj ścieżki przed sobą”. To jednak zdarza się zdecydowanie zbyt rzadko.
W książce zawarta jest także naprawdę interesująca i oryginalna interpretacja myśli Freuda. Owocuje ona nie tylko celnymi sformułowaniami: „Kto działa wbrew świadomości postępuje nierozsądnie, kto działa wbrew nieświadomości popada w nerwicę” (znów świetny aforyzm), ale i przekonuje, że autor zna i rozumie działanie rozmaitych mechanizmów psychicznych mających wpływ na jego emocje, przekonania i zachowanie. Powinien zatem zauważyć, że jego widoczna niechęć do świata jest po prostu projekcją owej „nienawiści do siebie”.
Autor w sposób naturalny i z inwencją operuje literacką polszczyzną. Najlepszy bywa wtedy, kiedy nie mówi wprost – wtedy to jest „prawdziwa” literatura: „Wybrałem się na przedstawienie do opery. Widziałem kilka dobrze ubranych kobiet; niektóre miały ładne nogi”. Krótko, zwięźle, na temat i z polotem. Jest więc czuły na język i widzi jego możliwości, choć nie zawsze a nich korzysta.
Narracja jest refleksyjna, cokolwiek depresyjna. Mnóstwo bardziej (rzadziej) lub mniej (częściej) subtelnych aluzji kulturowych i popkulturowych. Przywoływanych jest wiele nazwisk innych twórców, niemal bez wyjątku polskich i amerykańskich: Andy Warhol, Ernest Hemingway, Henry Miller, James Baldwin, Harold Bloom, Homer, Derek Walcot, Robert Frost, Zbigniew Herbert, Tymoteusz Karpowicz, Ralph Waldo Emerson, Francis Scott Fitzgerald, Sławomir Mrożek, Walt Whitman, William Szekspir, Theodor Adorno, Zygmunt Freud, Czesław Miłosz, Witold Gombrowicz, Witkacy, William Faulkner, Cesare Pavese, Ezra Pound, Adam Zagajewski (cięta diagnoza: „pisze słabość i słabość wyraża”).
Autor wykorzystuje zasadę formy bardziej pojemnej: nie czuje się niczym ograniczony, swobodnie miesza narrację/fabułę (szczątkową) z esejem czy analizą socjologiczną. Nic nowego, ale w przypadku tradycjonalisty warto to może jednak odnotować.
Mimo tych wszystkich zastrzeżeń, książka z pewnością znajdzie swoich czytelników. Poza tym jest naprawdę inteligentna i dająca do myślenia. Ma też dobry tytuł (wyjaśniony wewnątrz). I choć czasami mnie nużyła, to czytałem ją bez bólu (co nie zdarza się zbyt często zawodowemu czytaczowi). Największą jej zaletą jest aforystyczny styl, którym jest fragmentami pisana i który wydaje takie np. perełki: „Poprawiam stare zapiski w dzienniku, żeby były mniej szczere, czyli bliższe prawdy”. Otóż to.
Grzegorz Tomicki
Autor: Artur GrabowskiTytuł: Am (dziennik z drugiej strony)
Wydawca: Państwowy Instytut Wydawniczy / PIW
Miejsce i data wydania: Warszawa 2018
Stron: 420
ISBN: 978-83-060-3448-6
Dodaj komentarz