Bogusław Kierc: Karawadżje
Karawadżje to książka, której głównym tematem – a zarazem zasadniczą motywacją jej powstania – wydaje się być poszukiwanie tożsamości. Mimo tego, a może właśnie dzięki temu, że jest to typowa współczesna sylwa – „cudowny, swobodny i kunsztowny splot gatunków”, jak chce Piotr Matywiecki – wiemy, że chodzi o tożsamość autora empirycznego, nie zaś podmiotu lirycznego, narratora czy podmiotu czynności twórczych, za którym ów autor zwykł się ukrywać. W Karawadżjach niezależnie od formy gatunkowej – wiersz, esej, krytyka, proza autobiograficzna – mówi zawsze Bogusław Kierc. Nie tylko poeta, krytyk literacki, aktor, reżyser, ale po prostu człowiek z krwi i kości. Czyli z ciała, które jest jednym ze słów-kluczy tego tomu.
„W sztuce człowiek spotyka sam siebie, duch ducha”, pisał Hans-Georg Gadamer. Cokolwiek daje literatura czytelnikowi, autor dzięki jej tworzeniu przede wszystkim dowiaduje się czegoś o sobie samym. Kierc wykorzystuje – nie on pierwszy i nie ostatni – tę właściwość literatury do analizowania, zrozumienia czy też uchwycenia swojego ja. Ja podzielonego, zwielokrotnionego, a może tylko (aż) rozproszonego.
Tylko poecie uchodzi płazem stwierdzenie: „Ja to ktoś inny” (Rimbaud). W Karawadżjach podobnych konstatacji znajdujemy bez liku. Ich istotowa paradoksalność jest wręcz osią, wokół której obraca się cała opowieść, poetyckim perpetuum mobile, nieustająco wytwarzającym, zwielokratniającym, przetwarzającym językowe i egzystencjalne znaczenia i sensy. W wierszu otwierającym, służącym za motto, czytamy: „Ten mi się śnił: ten ja – ten tamten / smarkaty w majtkach; nie miałem odwagi / zobaczyć więcej, chociaż sam te / majtki zsuwałem z siebie (z niego?), nagi // stałem przed sobą – nie przed lustra / taflą ni widmem, lecz smarkacz przed starym / prykiem i byłem jak nieu- / straszony, zmuszony uznać taki zarys // siebie – za siebie”.
W dalszej części książki „ten ja – ten tamten” występuje już jako zrośnięty w jedno, a zarazem rozdwojony Tentamten: ten i tamten jednocześnie. Jak się zdaje, Tentamten to nie tylko ja teraźniejszy (ten) i dawniejszy (tamten), ale też ja i nie-ja, ja-inny. Podział ten jest na tyle realny, że często nie wiadomo, kto się w kim właściwie przegląda. Autor mówi o „lustrzaności patrzenia i widzenia” oraz o „przywłaszczonej, odbitej” tożsamości: „to nie patrzący odbija się w obrazie, lecz obraz – w patrzącym; obraz patrzy i widzi patrzącego”. Podobnie w przywołanym wyżej wierszu-motcie: we śnie to nie „stary pryk” przygląda się w sobie dawnym, w „smarkaczu”, lecz „smarkacz” w „starym pryku”, niejako antycypując swoją nieuchronną przyszłość, wobec której stara się być „nieustraszony”, ale którą jest też „straszony”, zupełnie jakby już wiedział, co ona ze sobą niesie.
Co ciekawe, choć celem autora zdaje się być zredukowanie egzystencjalnie dotkliwego podziału ja, to podział ten jest jednocześnie z rozmysłem – na potrzeby literacko wytwarzanego dystansu – akcentowany. We fragmencie opatrzonym numerem 0, a więc poprzedzającym wszystkie następne, mówi się o tym wprost: „Ten postanowił oddalić się od siebie o jeszcze dwie sylaby i jako Tentamten uporządkować swoje rachunki sumienia”. Czy taki zabieg – zniwelowanie dystansu poprzez jego uwydatnienie – może się w ogóle udać? A może autorowi zależy bardziej na literaturze niż rozwiązywaniu życiowych problemów? W literaturze bowiem piękniejsze są z reguły egzystencjalne porażki („piękne katastrofy”) niż zwycięstwa.
Podobnych paradoksów w Karawadżjach jest więcej. Na przykład, choć głównym tematem-problemem jest w nich (nie)tożsamość („naprawdę nie wiem, kiedy jestem sobą i co to znaczy w istocie – być sobą”; „Czasami wydaje mi się, że tak zwane ja jest wmówieniem”, „fikcją gramatyczną”.), to samego pojęcia tożsamości Tentamten – Kierc we własnej i w cudzej osobie – wręcz „nie cierpi”. W ogóle „mierzi” go analiza własnego ja, którą uważa za „kawałkowanie (kwantyfikowanie) nieograniczonego (no właśnie: cząstkowanie duszy)”. Pewnie dlatego lekarstwa na swoje problemy szuka u św. Jana od Krzyża i Anioła Ślązaka zamiast w lekturze „przyziemnych” książek psychologicznych.
Jeszcze inna wewnętrzna sprzeczność – a więc jedność czegoś nieodwołalnie podzielonego – przejawia się w swoistym splocie cielesnego pożądania (homoseksualnego, co nie najmniej ważne) z religijnym mistycyzmem i potrzebą epifanii („dociekliwością natchnionego umysłu”), co daje w rezultacie „taką retorykę-erotykę niemal mistyczną”, która „dotyka” nawet ciała samego Chrystusa. I choć te zapędy niekiedy rzeczywiście przypominają „szczeniackie masturbacje umysłu”, jak uprzedza spodziewane zarzuty autor, to czasami przebija przez nie coś wyjątkowo jednak autentycznego – autentycznie nagie życie (nagość to inne słowo-klucz). I to jest kolejny paradoks tej książki.
Grzegorz Tomicki
Pierwodruk: „Nowe Książki” 3/2017, nr 3 (pt. Mistyczna retoryka-erotyka)
Autor: Bogusław Kierc
Tytuł: Karawadżje
Wydawca: Wydawnictwo Forma, Fundacja Literatury im. H. Berezy
Miejsce i data wydania: Szczecin, Bezrzecze 2016
Stron: 80
ISBN: 978-83-64974-74-8
Karwadżje to cudowny, swobodny i kunsztowny splot gatunków: obok wierszy, znajdujemy tu prozę eseistyczną, fragmenty autobiografii, interpretacje własnych utworów. A jeszcze ważniejszy jest splot stałych, nieomal obsesyjnych tematów autora, przewijających się przez całą jego twórczość. Erotyka sąsiaduje z mistyką (to sąsiedztwo, o czym Kierc dobrze wie, zawsze było znamienne dla wielkich mistyków), cielesność i nagość są uwikłane w problemy trans-płciowości, narcyzmu i homoseksualizmu. Uwagi o malarstwie i uwagi o poezji przesycone są tymi tematami.
Piotr Matywiecki
Dodaj komentarz