Bohdan Zadura: Już otwarte
Piotr Śliwiński pisał swojego czasu: „Kiedy Bohdan Zadura, jeden z naszych najwybitniejszych poetów, wchodzi do pociągu, to pociąg nie zmienia się w wehikuł czasu ani nie staje się maszyną do produkcji metafor, lecz pozostaje mniej więcej pociągiem. W przedziale cztery kobiety, plastikowa klatka na zwierzątko, dzieciak, mężczyzna, jakby nie działo się nic nadzwyczajnego. Tymczasem w wierszach Zadury chodzi o to «mniej więcej» i «jakby nic»”.
Myśl nie tylko piękna, ale i głęboka. A nadto „mniej więcej” trafna, jak się wydaje. Wydaje się też jednak, że można by ją wyrazić cokolwiek inaczej i powiedzieć, iż w wierszach tych nie tyle chodzi o to „mniej więcej” i „jakby nic”, ile wiersze te często tym właśnie po prostu są. Zadura bowiem nie przemyca w ich przyziemnej, zwyczajnej, prozaicznej formie jakichś wartości nieziemskich, uniwersalnych czy metaforycznych. Innymi słowy, nie mnoży bytów, by je następnie dzielić na przyziemne i nieziemskie, zwyczajne i nadzwyczajne, dosłowne i metaforyczne. Stara się po prostu brać rzeczy takimi, jakimi jawią mu się one w ich fenomenalnej jedności, czyli tak, jak na co dzień robimy to wszyscy.
Człowiek jednak nie byłby sobą, tj. nie byłby człowiekiem, gdyby sobie trochę nie pofantazjował na temat rzeczywistości, w której żyje. Kiedy zatem człowiek taki – poeta czy nie, zdrowy na umyśle czy zdrowo zaburzony – wchodzi do pociągu, to pociąg ten, a jakże, zmienia się w „coś jakby” wehikuł czasu i staje się „mniej więcej” maszyną do produkcji metafor, nie przestaje być jednak przede wszystkim zwykłym pociągiem. Metafory metaforami, fantazjowanie fantazjowaniem, ale do celu jakoś dojechać trzeba.
Poetycka strategia Zadury – świadoma czy nie – wydaje się dość przejrzysta. Jak sądzę, idzie mu o to, aby nie gwałcić rzeczywistości ani czytelnika fantazjowaniem na temat fantazji, mitologizowaniem mitologii czy konstruowaniem metawyobrażeń, nie wspominając już o stosowaniu nic nieznaczących poetyckich bibelotów. Rzeczywistość i bez tego jest dostatecznie skomplikowana. Należy raczej sprowadzać rzeczy na ziemię poprzez demaskowanie rozmaitych chwytów dyskursywno-retorycznych, które zaciemniają obraz rzeczywistości, pomnażając już istniejące iluzje. Słowem, Zadura próbuje – nie on pierwszy – na swój sposób odczarowywać świat, usiłując jednocześnie ocalić poetyckość samej poezji.
Na naszym podwórku jak dotąd najefektywniej i najefektowniej robił to Tadeusz Różewicz. O ileż jednak więcej ładunku poetyckiego niesie w sobie rewolucyjna – jak na swoje czasy – w swoim minimalizmie Różewiczowska fraza „Mam dwadzieścia cztery lata / ocalałem / prowadzony na rzeź” od wiersza bez tytułu otwierającego najnowszy tom Zadury Już otwarte: „jeśli wsłuchać się / w to co mówią ludzie / liczba nieszczęść jest niewyobrażalna / i aż trudno pojąć / jak to się dzieje / że wcześniej czy później każdego / dopada tylko kilka / a nie kilkanaście / czy kilkadziesiąt / na raz”.
U Różewicza: surowe, pozbawione wszelkich ozdobników, ale precyzyjnie skonstruowane zdanie. Młodość, rzeź, ocalenie – nic dodać, nic ująć. U Zadury: swobodna, choć nie dowolna, imitacja potocznej mowy – ale nie sama ta mowa, o czym przekonuje kapitalne w swej prostocie, literackie i jakby zarazem nieliterackie właśnie stopniowanie grozy codziennego życia: „kilka”, „kilkanaście”, „kilkadziesiąt [nieszczęść] / na raz”.
Różnica ta widoczna jest tylko w stosunku do wczesnego Różewicza. W późniejszych wierszach poeta ten, podobnie jak Zadura, nie zawsze przecież stronił od – zazwyczaj satyrycznie sfunkcjonalizowanego – wielosłowia, naśladującego najczęściej niepohamowane medialne wodolejstwo. W swoim najnowszym tomie Zadura podejmuje obie te poetyki: obok dłuższych wierszy – teksty krótkie, zwarte, skondensowane (jedne i drugie jednak dążące do maksymalnej prostoty). Explicite autor opowiada się jednak za pierwszą z nich: „Takie powinny być / książki poetyckie / 50 stron / 42 wiersze / żaden nie dłuższy niż dwadzieścia linijek / żaden nie krótszy niż siedem // dobrze jeśli / od początku masz wrażenie / że wiesz / o czym one traktują” (Czytając „Wodę na Marsie”).
Podobnie jak wcześniej Różewicz, tak teraz Zadura zajmuje się m.in. tym, co Śliwiński nazwał „zwalczaniem horroru depersonalizacji”, stosując w tym celu cienką (subtelną) ironię lub, częściej, grubsze szyderstwo. W Już otwarte najbardziej wyrazistym tego przykładem jest wiersz Dwa jedwabne krawaty, w którym poeta bezpardonowo, aczkolwiek z dużym wdziękiem, szydzi sobie z reklamowych praktyk dzisiejszych handlarzy wszelkim dobrem. Ci ostatni umyślili sobie maskować „horror depersonalizacji”, którego sami są sprawcami, zwracaniem się do swoich potencjalnych klientów (których nigdy nie widzieli i zapewne nigdy nie zobaczą na oczy) w sposób familiarny, a więc – a co tam! – po imieniu, co spotyka się z ciętą reakcją poety: „Drogi Ralphie co by Pan / powiedział na to / gdybym Pański list potraktował tak jak Marcel Duchamp / koło rowerowe widelec i stołek albo jak suszarkę do butelek czy szuflę / do śniegu albo jak pisuar któremu ten francuski szachista nadał / tytuł Fontanna / Pozostawałoby mi też tylko wymyślić jakiś zgrabny tytuł i śmiało / mógłbym włączyć Pański list in extenso do nowego tomu moich / wierszy nad którym / obecnie pracuję”. Wiersz kończy się tyleż dowcipną, co gorzką puentą: „Trochę Pan przegiął / dając temu mailowi temat Nowy krawat nowy mężczyzna / dwa miesiące temu skończyłem siedemdziesiąt lat / i nawet nowa kobieta nie zrobiłaby ze mnie / nowego mężczyzny Dziękuję za pozdrowienia ze Szwajcarii / też życzę Panu miłego dnia”. Skoro puenta musi być gorzka – poeta jest świadom, że walczy z wiatrakami – niech będzie przynajmniej dowcipna, zdaje się mówić. Czyż takiego wiersza nie mógłby napisać Różewicz?
Poetyka ready made – bezceremonialnego wrzucania do poezji, „in extenso”, rzeczy samych z siebie rzekomo niepoetyckich – najbardziej radykalny wyraz przybiera w Bukieciku, czyli zestawie „kwiatków z internetu”. Ubolewając nad tym, iż „dzień, w którym znalezienie na którymkolwiek portalu internetowym tekstu bez błędu będzie graniczyło z cudem, zdaje się zbliżać wielkimi krokami”, autor przytacza garść bardziej lub mniej śmiesznych przykładów nieporadności językowych, od których roi się w sieci (ale przecież nie tylko), w rodzaju: „Dla prawidłowego funkcjonowania «męska hydraulika» potrzebuje też dużą ilość witamin i błonnika”. Przykłady te, rzecz jasna, stanowią niejako parodię samych siebie, nie potrzebują więc jakiejś dodatkowej, specjalnej obróbki. Ale czy fakt zamieszczenia w tomie poezji takiego zdecydowanie antypoetyckiego wtrętu ma jakieś inne, większe, głębsze znaczenie – prócz tego, że burzy nasze czytelnicze przyzwyczajenia? Osobiście go nie widzę, ale kto wie, może i źle patrzę.
Bezpośrednie nawiązanie do autora Niepokoju znajdziemy w wierszu Nasi milusińscy, w którym poeta-podmiot opowiada swój sen: „w mieszkaniu na Wojska Polskiego / piszę wiersz który / chcę zadedykować / Tadeuszowi Różewiczowi // ale on już chyba nie żyje (…) ten wiersz który piszę / ma tytuł / „Nasi milusińscy” // nasi milusińscy / jak nasi okupanci // Tadeusz / jak Tadeusz / (…) nasi milusińscy / mają własne Termopile / i własny Oświęcim”.
Z jednej strony: Tadeusz jak Tadeusz, poeta jak poeta. W niczyim byciu nie ma w gruncie rzeczy niczego nadzwyczajnego. Każdy jest sobą, to żadna rewelacja. Człowiek jest tylko człowiekiem, poeta jest tylko poetą, wiersze są tylko wierszami. Nawet najznakomitszy poeta jest tylko poetą. Czyż bowiem bycie wspaniałym poetą jest ważniejsze od bycia człowiekiem, bycia szczęśliwym, bycia zdrowym?
Z drugiej strony: Tadeusz jak Tadeusz. Poeta prostoty. Człowiek prostoty. Człowiek i poeta. Powiedzieć o nim cokolwiek więcej, to powiedzieć za dużo. Lekcja Wittgensteina: „O czym nie można mówić, o tym trzeba milczeć”. I lekcja Różewicza: „Jak cicho jest spotkać mima / jak dobrze że Pan nie mnoży słów”.
Z jeszcze innej strony: „nasi milusińscy / jak nasi okupanci (…) nasi milusińscy/ mają własne Termopile / i własny Oświęcim”. To, co miłe, kochane, co rzekomo niższe w hierarchii bytów, co jest przedmiotem troski, co nas zniewala, co nas smuci, co nas trwoży, co inaczej istnieje – wszystko to razem w pomieszaniu stanowi miarę samą dla siebie. Ale to już może za daleko idące interpretacje. Przecież to tylko strzęp wiersza-nie-wiersza pisanego we śnie, tylko fragmenty, niejasna puenta.
Puenta jest zawsze niejasna. Zawsze są tylko fragmenty. Życie i wiersze to tylko rodzaje niedokończonych snów.
Grzegorz Tomicki
Pierwodruk: „Arterie” 1/2016
Bohdan Zadura
Już otwarte
Biuro Literackie
Wrocław 2016
Ilość stron: 52
Już otwarte
czy na otwarciu
była orkiestra
mozart
beethoven
szopen
Liszt
hostessy
ubrane na czarno
szampan
i tartinki
przemówienia
właściciela
kierownika USC
księdza
czy pierwszym
dziesięciu klientom
obiecano rabaty
przez całe dziesięciolecia
miasto odsuwało się
od rzeki
teraz po prawej stronie
przy starym moście
jest Marina
po lewej ten dom
zaczynają od zera
więc na zdjęcia
zadowolonych nieboszczyków
muszą poczekać
hotel też nie od razu
chwali się tymi
którzy w nim nocowali
więc tymczasem
musi wystarczyć
widoczny z daleka
wielki baner
radośnie oznajmiający
już otwarte
i numer telefonu
508 232 863
(tak
mnie też się zdaje
choć to nieprawda
że czas
na formułę
wiersz zawierał
lokowanie produktu)
Dodaj komentarz