Klaudia Zalewska: Deficyt

Klaudia Zalewska: Deficyt

Klaudia Zalewska: Deficyt

Nieczęsto sięgam po literaturę tzw. popularną, bo generalnie nie przepadam za tym, za czym przepada większość ludzi. Nie jestem jednak aż w tak w ciemię bity i aż tak zaprzepadle uprzedzony, żebym od czasu do czasu – choćby dla higieny psychicznej – nie sięgał tam, gdzie wzrok mój zwykle nie sięga. Na przykład na półkę z książkami, które się nieźle podobno sprzedają. Słyszałem – nie wiem, czy prawda – że ostatnio wcale nieźle sprzedaje się debiutancka książka Klaudii Zalewskiej Deficyt, która całkiem przypadkiem znalazła się na mojej półce, więc z ciekawości tudzież dla higieny sięgnąłem. I nie żałuję.    

Deficyt nie jest – jak mogłaby sugerować okładka – romansową opowieścią o pięknej dziewczynie z szarej poniemieckiej kamienicy któregoś z miast zachodniej Polski. Nie jest też w zasadzie o tym, „czy Klara zdoła wyrwać się z beznadziei świata, który ją otacza”, jak taktycznie podsuwa wydawca. Deficyt to mroczna opowieść o rzeczywistości prowincjonalnej Polski – raczej wschodniej niż zachodniej – połowy lat 50. XX wielu. O ograniczonych horyzontach umysłowych zasiedlających ją ludzi oraz odwiecznych mechanizmach psychospołecznych, którym zupełnie bezwolnie i nieświadomie podlegają. O stereotypach, uprzedzeniach, presji społecznej, zabobonach, ksenofobii, biedzie, alkoholizmie, agresji, śmierci, nekrofilii i kazirodztwie. O nieustannych próbach zdominowania i zawłaszczeniu cudzego życia oraz dojrzewaniu do odwagi, aby się temu stanowczo przeciwstawić. Oraz – jakże by inaczej – o potrzebie bezpieczeństwa, akceptacji, nadziei i miłości. Nade wszystko zaś o prawie do samostanowienia o własnym losie.

Autorka – jak się zdaje – nie ma zbyt wygórowanych ambicji artystycznych, a jej proza trąci chwilami literaturą pop dla niewybrednych czytelniczek. Ale jej powieść to solidna literatura środka, do której od dawna, o ile się orientuję, tęsknią polscy krytycy, a może i czytelnicy. Książka jest znakomicie zbudowana pod względem dramaturgicznym, nie ma w niej wyraźnych mielizn, świetnie operuje suspensem i wymyka się zbyt oczywistym fabularnym konwencjom. Czyta się ją trochę jak literacki reportaż, którym być może po części w istocie jest. Nie zdziwiłbym się, gdyby opowiedziana w niej historia była bardziej niż „oparta na faktach”. I być może dlatego właśnie nie o ambicje artystyczne przede wszystkim w niej chodzi.

Prawdę mówiąc, jako czytelnika raczej słabo interesują mnie takie czy inne ambicje autora czy też ich zupełny brak (choć w to akurat nie wierzę). Jako czytelnik jestem skończonym egoistą i chcę się po prostu nachapać ile wlezie tego, co mi najbardziej w literaturze smakuje. I po lekturze Deficytu specjalnego deficytu w tym względzie nie odczuwam. Może jest nawet przeciwnie.

Lektura tej książki skłonić może – choć nie wszystkich musi, a niewielu chyba faktycznie skłoni – do refleksji natury bez mała uniwersalnej. Na przykład takiej, że choć człowiek jako taki staje się z biegiem swoich dziejów coraz bardziej – przynajmniej w pewnych aspektach – „cywilizowany”, etycznie wrażliwy i samoświadomy, to wcale pokaźna część ludzkości pozostaje gdzieś zupełnie na uboczu tego procesu, ze szczętem podległa z jednej strony wewnętrznym popędom, z drugiej zaś zewnętrznym uwarunkowaniom. Co ciekawe – i bynajmniej nieparadoksalne – ta druga część ludzkości częściowo pokrywa się z tą pierwszą. Dlatego akcja tej książki – pomijając nieistotne realia – równie dobrze mogłaby się dziać w wieku XIX, jak i XXI, w Turcji lub w Stanach Zjednoczonych. A nawet w średniowiecznej Japonii, jak podejrzewam. Odnoszę nawet wrażenie, że dzieje się właśnie wprost na moich oczach, tu i teraz i ze wszystkimi konsekwencjami.

Kto na to spojrzy w ten sposób, będzie się może mniej dziwił dzisiejszym czasom, które – mam takie poczucie – zadziwiają nagle wszystkich od lewa do prawa i od góry do dołu. Można powiedzieć: zadziwiają i zaskakują znów i po raz kolejny – i będą tak zaskakiwać w nieskończoność czy też do jakiego nieprzewidywalnego końca. Jak zima kierowców, jak podatki podatnika i jak śmierć śmiertelnika. A to nie wróży, niestety, naszym czasom dobrze. Ani żadnym innym.

Może więc warto czytać takie w sumie nieskomplikowane, skromne, ale z gruntu prawdziwe i bolesne „książeczki o człowieku” – że się tak wyrażę – jak Deficyt Klaudii Zalewskiej. Jak myślicie?

Grzegorz Tomicki

Pierwodruk: „Twórczość” 7-8/2017

Autor: Klaudia Zalewska
Tytuł: Deficyt
Wydawca: Novae Res
Miejsce i data wydania: Gdynia 2017
Stron: 256
ISBN: 9788380834637



Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *